DUN I LOVE - 10-01-2010 00:13:00

Zakładam temat, bo naszła mnie pewna refleksja. W latach 2007 - 2008, zdaniem wielu w męskim tenisie dzieliło 3 Panów i była wieczna mowa o słynnej ekipie Top-3. Później dołączył do nich Murray i to ta "4" dzieliła między sobą największe ilości punktów/ trofeów. Ostatni sezon jeszcze poszerzył owe grono o JMDP. Jak jest teraz? Czy śmiało można mówić o top-6 (z Davydenką) czy może coś do powiedzenia będą mieli inni: Soderling, Roddick, Tsonga czy Verdasco?

Bez wątpienia używanie terminu Top-6 nie jest czymś niesłusznym, ale jak wg Was to się przedstawia. Proponuję ograniczyć krąg analiz do Szlemów, ewentualnie najlepiej obsadzonych Mastersów.

Zapraszam ;)

Kubecki - 10-01-2010 10:56:49

Niewątpliwie Davydenke można już dorzucić spokojnie do tego grona, chłop już i tak wystarczająco długo czekał na szacunek szerszej opinii publicznej. Roddick po kontuzji wraca i wygrywa pewnie Brisbane, w tym sezonie również może być bardzo groźny.

Co raz ciekawiej robi się w ATP, dołącza co raz to więcej graczy którzy mogą zamieszać w największych turniejach.
Według mnie mianem TOP X powinniśmy określać grupę graczy, którzy potrafią zarówno wygrywać i przegrywać w pojedynkach między sobą. Tak więc taki Nando chociażby był nr 5 czy 6 na świecie dla mnie do takowego topu należeć nigdy nie będzie.