* mtenis.pun.pl - forum tenisowe, Tenis ATP

mtenis.pun.pl - forum fanów tenisa ATP

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Forum zostało przeniesione na adres: www.mtenis.com.pl

#21 30-06-2010 08:51:22

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Wojciech Fibak – najlepszy z Polaków

Grał w ćwierćfinałach trzech turniejów Wielkiego Szlema. Był mistrzem świata deblistów i mały włos nie triumfowałby w finale słynnego Masters. Jest najlepszym polskim tenisistą w historii.

Pierwszy łup we Włoszech

Wojciech Fibak urodził się 30 sierpnia 1952 r. w Poznaniu. Tenisowego bakcyla zaszczepił mu podobno ojciec Jan, profesor Akademii Wychowania Fizycznego. Pierwsze treningi rozpoczął na kortach poznańskiego AZS-u. Mając 18 lat został mistrzem Polski juniorów i seniorów w hali.
Talent młodego tenisisty dostrzegł trener i kapitan Polskiego Związku Tenisowego Zbigniew Bełdowski. To w znaczniej mierze dzięki niemu Polak mógł rywalizować na arenie międzynarodowej. W 1973 r. Fibak sięgnął po mediolańskie Trofeo Bonfiglio (uznawany za nieoficjalne mistrzostwa Europy graczy do 21 lat). W dramatycznym finale Polak pokonał reprezentanta gospodarzy Corrado Barazzuttiego 6-0, 6-3, 1-6, 6-8, 6-1!

Ashe nie dał rady

W 1974 r. Fibak porzucił, już na pierwszym roku studia prawnicze w Uniwersytecie Adama Mickiewicza i wyruszył na podbój tenisowego świata. W II rundzie turnieju w Monachium przegrał z Van Dillenem. Dwa miesiące później dzięki niebywałej wygranej nad Węgrem Balazsem Taroczym zapewnił reprezentacji Polski wygraną nad Węgrami w Pucharze Davisa. W połowie października 1974 r. mało znany w tenisowym świecie zawodnik rozprawił się z jednym z najlepszych graczy w historii dyscypliny, nieżyjącym już Amerykaninem Arturem Ashem.

Specjalność? Debel

W 1975 r. dotarł do ćwierćfinału turnieju w Hamburgu. Na swoje największe sukcesy 23-letni Polak musiał jeszcze poczekać. U progu kariery znacznie lepiej wiodło mu się w deblu. W parze z Niemcem Karlem Meilerem dotarł do ćwierćfinału Wimbledonu. Obaj sięgnęli po mistrzostwo świata w deblu. W rozgrywkach singlowych też było całkiem nieźle. Wprawdzie finał w Monte Carlo w 1976 r. Fibak dość gładko przegrał z Villasem, to kolejne miesiące były dla Polaka bardziej udane. Zwyciężył w Sztokholmie i Birmingham.

O krok od tenisowego raju

Fibak rywalizował również w finale w Indianapolis, gdzie nie sprostał Connorsowi. Po raz pierwszy w karierze awansował do rozgrywanego w Houston turnieju Masters. W pokazywanym przez polską telewizję, równocześnie obu kanałach, finale stoczył pasjonujący bój z Hiszpanem Manuelem Orantestem. Rewelacyjny Polak prowadził 7-5, 2-6, 6-0 i 4-1 i był o krok od życiowego sukcesu. Ale Hiszpan nie składał broni. Dwukrotnie przełamał serwis Fibaka i ostatecznie triumfował w całym meczu. Poznaniak, na osłodę, musiał się zadowolić tytułem „Newcommer of the Year” (rewelacji roku).

Sukcesy deblowe, triumf w Australii

W 1977 roku podczas turnieju Rolanda Garrosa Polak dotarł do finału debla (w parze z Janem Kodesem) i ćwierćfinału singla. Zdecydowanie lepiej było w drugiej połowie 1978 r. W finale turnieju w Hamburgu nie dał rady Villasowi. Argentyńczyk okazał się również lepszy w październikowych zawodach w szwajcarskiej Bazylei. Tydzień później w finale w Kolonii pokonał Hindusa Armitraja. Polak nie zwalniał tempa w rozgrywkach deblowych – wspólnie z Holendrem Tomem Okkerem sięgnął po mistrzostwo świata par. W Paryżu i Nowym Jorku duet ten odpadał dopiero w półfinale.
Tymczasem w parze z Kimem Warwickiem triumfował w Australia Open pokonując parę Kronk-Letcher 7-6, 7-5.

Forma Fibaka rosła. W pierwszym półroczu 1979 r. wygrał turnieje w Denver i Stuttgarcie. W Niemczech, w czterech setach pokonał Villasa. Mimo to polskiemu tenisiście nie wiodło się w turniejach Wielkiego Szlema. W Paryżu dotarł do IV rundy, a swoją przygodę z trawą Wimbledonu zakończył już w pierwszym meczu, gdzie mimo prowadzenia 2-0, ostatecznie uległ Amerykaninowi Masonowi 2-3. Z kolei w Nowym Jorku lepszy od Polaka okazał się Yannick Noah. Wielkoszlemowe porażki nasz bohater powetował sobie w Wiedniu i Kolonii, gdzie grał w finałach.

Wielki Szlem, wielka forma

Rok 1980 był jednym z najbardziej udanych w całej karierze polskiego tenisisty, chociaż zaczął się nieszczególnie. Forma przyszła dopiero w marcu podczas turniejów w USA. Fibak wygrał w Dayton i Nowym Orleanie. Wynik ten powtórzył miesiąc później w brazylijskim Sčo Paolo. W końcu powalczył również w Paryżu, gdzie w ćwierćfinale po pięciosetowym boju nie dał rady Vitasowi Gerulaitisowi. Zrewanżował się Litwinowi już w Londynie, odprawiając go w III rundzie turnieju wimbledońskiego. Ale ćwierćfinał to było wszystko, na co było Fibaka stać. Na tym etapie rozgrywek Polak zakończył również przygodę z US Open. Tym razem uległ reprezentantowi gospodarzy Johanowi Kriekowi 2-3.

Zwycięstwo z Connorsem

Sezon 1981 Fibak rozpoczął od mocnego uderzenia. Dotarł do finału w Filadelfii. Po drodze, po raz pierwszy w karierze pokonał Jimmy’ego Connorsa 7-6, 0-6, 6-2. Sławny Amerykanin zrewanżował się Polakowi podczas Wimbledonu. Występ na londyńskiej trawie polski tenisista zakończył na IV rundzie. Dość szybko jednak wrócił do najlepszej dyspozycji i triumfował w Gstaad, gdzie pokonał Francuza Noaha 6-1, 7-6.

Menedżer Lendla

W roku 1982 forma przyszła dopiero w październiku. Wygrał zawody w Amsterdamie i Paryżu. W półfinale turnieju w Sztokholmie uległ Francuzowi Leconte’owi 6-3, 3-6, 3-6. Do europejskich triumfów tenisista z Poznania dołożył wygraną w Chicago. Pokonał Amerykanina Billa Scanlona 6-2, 2-6, 6-3, 6-4. Największym sukcesem Wojciecha Fibaka w 1983 roku był finał turnieju w Bazylei. Przy stanie 2-1 dla naszego bohatera i 5-5 w 4. secie, kontuzja zmusiła Polaka do poddania partii z Gerulaitisem. Ponadto, pod menedżerską opiekę wziął wschodzącą gwiazdę światowego tenisa, Ivana Lendla.
Kolejny rok Fibak rozpoczął od udanego występu w Filadelfii, gdzie dotarł do półfinału (porażka z McEnroe). Tym samym wyczerpał limit szczęścia w tym sezonie. Na paryskiej mączce już w III rundzie przegrał w pięciu setach ze swoim dawnym rywalem Węgrem Taroczym.

Porażka z Edbergiem

Wielka kariera Fibaka powoli dobiegała końca. W 1985 awansował do półfinału turnieju w Toronto. Wyczyn ten powtórzył pod koniec sezonu w Sztokholmie, gdzie nie sprostał reprezentantowi gospodarzy Stefanowi Edbergowi. To był pierwszy sezon w karierze Polaka, w którym liczba porażek przewyższyła tę zwycięstw (13-17). W marcu 1986 roku dotarł do ćwierćfinału zawodów w Rotterdamie. I to było największe osiągniecie Fibaka w całym sezonie. W 1987 nie wygrał ani jednego meczu! Zawodową karierę zakończył w lutym 1988 r. pojedynkiem z Czechem Milanem Srejberem 2-6, 6-4, 3-6.

Mecenas sztuki

Wojciech Fibak grał w ćwierćfinałach trzech turniejów Wielkiego Szlema. Zwyciężył w 15 turniejach singlowych i 48 deblowych, a na korcie zarobił blisko 3 miliony dolarów. Po zakończeniu kariery był kapitanem reprezentacji Polski w rozgrywkach o Puchar Davisa. Pełnił również funkcję prezesa Polskiego Związku Tenisowego.
Jest biznesmenem, mecenasem sztuki i komentatorem sportowym. Rozwiódł się z pierwszą żoną i powtórnie ożenił z młodszą o 23 lata Olgą Sieniawską. Z obu związków ma trzy córki, Agnieszkę, Paulinę i Ninę

http://www.tenis-ziemny.pl/index.php?dz … tykul=1185


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#22 18-10-2010 16:39:56

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Wydawnictwo Nowy Świat wznowiło pasjonującą biografię Wojciecha Fibaka „Moja gra. O Fibaku” pióra znanego dziennikarza Daniela Passenta.

W swojej książce Daniel Passent odsłania kulisy bezprecedensowej kariery tenisisty, który z siermiężnego PRL-u wybił się na salony Paryża i Nowego Jorku, stając się jednym z najlepszych graczy świata oraz koneserem i kolekcjonerem sztuki.

Jak czytamy, „Passent pisze o Fibaku z przenikliwym dystansem i ironią. Odsłania jego prawdziwe oblicze na co dzień skrywane pod maską luzu i pewności siebie. Ujawnia słabości, które sprawiły że nie został największym tenisistą świata. Opowiada o biznesowych potknięciach, przegranej licencji na stworzenie Polsatu, sprzedaniu koncernu prasowego Marquardowi. Książka Passenta nie ogranicza się tylko do wątków tenisa, biznesu i socjologii klasy próżniaczej, to także interesująca historia powstania unikatowej w skali międzynarodowej kolekcji obrazów sztuki polskiej i żydowskiej początku XX w. Passent pisze o Fibaku z erudycyjną swadą. Połączenie ostrego  pióra wytrawnego felietonisty z filmową biografią człowieka sukcesu przynosi znakomity efekt.

Pierwsze wydanie książki ukazało się w 1990 r. pod tytułem „To jest moja gra” (Krajowa Agencja Wydawnicza)

http://www.salonkulturalny.pl/%E2%80%9E … -o-fibaku/


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#23 20-10-2010 08:51:47

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Dookoła Wojtek


Najlepszy polski tenisista w historii, kolekcjoner dzieł sztuki, handlarz nieruchomościami, bywalec paryskich i nowojorskich salonów - obchodzi właśnie 50. urodziny.

Na kort zaprowadził go ojciec. To on wyznaczał rytm treningów, kazał gimnastykować się nawet w niedzielę rano, a na wczasach w Zakopanem zjadać wszystko z talerza. "Był surowym człowiekiem. Dzieci się go bały" - mówi mama. Obiad podaje na starej porcelanie ze srebrnymi sztućcami. Częstuje smażonym serem, przysmakiem syna. Wyciąga jego zeszyty z wypracowaniami: same piątki i uwagi, by pisał staranniej. Do domu, w willowej dzielnicy Poznania, przychodziła francuska guwernantka, ale Wojtek wolał sport. Stół, przy którym siedzimy, służył kiedyś do gry w ping-ponga.

"Nasi rodzice bardzo się przyjaźnili, my także" - mówi Jacek Kseń, prezes Banku Zachodniego WBK. Zapamiętał Wojtka jako wesołego i ambitnego chłopaka. Popołudnia spędzali na kortach, potem Kseń zrezygnował z tenisa, a Fibak grał i wygrywał. Gdy miał 17 lat trafił do kadry, rok później został mistrzem Polski juniorów, wreszcie - seniorów w hali. Po skończeniu gimnazjum siedli z ojcem nad kartką, by policzyć, ile zarabia setny tenisista świata. Wyszło osiem tysięcy dolarów. Postanowili, że pójdzie na studia prawnicze - miały nie kolidować z tenisem, ale rzucił je po roku. Przeszedł też do milicyjnego klubu Olimpia Poznań, by swobodnie wyjeżdżać za granicę. Jednak zaproszenie z Uniwersytetu Stanford w południowej Karolinie trafiło w Polskim Związku Tenisowym do szuflady, bo działacze nie byli mu przychylni. W 1973 roku, tuż po przegranym finale mistrzostw Polski, Fibak wsiadł do starego garbusa i pojechał na turniej do Mediolanu. Na kort wyszedł od razu po dwudniowej podróży. Mecz wygrał z trudem, ale turniej z łatwością. Pamięta, że zarobione studolarówki przeliczał z wypiekami. Okazało się, że talent do tenisa nie jest jedynym, jaki posiadł.

Uśmiech Orantesa

W turniejowe listy zgłoszeń wpisywał zawsze "Wojtek Fibak". W 1974 roku, zamiast na zgrupowanie do Wałbrzycha, jedzie na eliminacje do Barcelony i Madrytu: dochodzi do turnieju głównego i pokonuje słynnego Artura Ashe'a z USA. W kolejnym roku pierwszy raz leci do Ameryki. "Ja w kożuszku z Polski, a tam słońce, upały. Na korcie zobaczyłem mistrzów: Gerulaitisa i Connorsa. Zacząłem odbijać, a oni do mnie zdziwieni: ej, ty masz talent, człowieku" - opowiada Fibak. "Zbyt polegał na talencie, za mało trenował i pracował" - twierdzi Tom Okker, jego wieloletni partner deblowy. Fibak dodaje: "Grałem na centymetry, w linię, cały czas tuż nad siatką. Gdy nie byłem precyzyjny, przegrywałem ze słabszymi". "Nie był silny, nie był szybki, brakowało mu kondycji. Miał za to naturalną technikę i inteligencję w grze, dlatego ludzie lubili go oglądać. Niektórzy zawodnicy do końca życia nie wiedzą, czemu przegrali. Fibak wiedział to od razu po meczu" - uważa Andrzej Roman, dziennikarz.

Najsłabszą stroną Fibaka był brak koncentracji, dlatego najlepiej grał w hali. Ale rozpraszały go nie tylko słońce i wiatr. "ČMamo, jedziemy do Genewy, bo tam jest obraz Boznańskiej, który chcę zobaczyćÇ. ČAle ty jutro grasz w finaleÇ. ČTo nic, wszystko będzie dobrzeÇ. Na miejscu byliśmy o północy, wróciliśmy nad ranem. Obrazu nie kupiliśmy, a finał był przegrany" - opowiada mama. Fibak przyznaje dziś, że powinien poświęcić się karierze, ale wtedy nie miał kto mu tego powiedzieć. "Mąż był przeciwko zbieraniu obrazów i wielokrotnie to mówił. Do Genewy z nami nie pojechał" - dodaje. Ona wspierała obie pasje syna, z 24 kompletowanych przez nią albumów, pełnych wycinków z gazet, powstaje książka. Pierwsza - "To jest moja gra" Daniela Passenta z 1990 roku - niezbyt się Fibakowi podobała. "Wojtek nie lubi krytyki. Bardzo niechętnie opowiada o rzeczach, które się nie udały" - mówi mama.

W 1976 roku w Sztokholmie wygrywa pierwszy zawodowy turniej. Jesienią gra w turnieju Masters, dla ośmiu najlepszych tenisistów świata. W finale spotyka się z Manuelem Orantesem. Mecz transmituje polska telewizja. "Pierwszego seta wygrałem w miarę pewnie, drugiego on. Następny 6:0 dla mnie. W czwartym secie 4:1, Orantes zdeklasowany, zbity jak pies, przestaje walczyć. Nagle Kirk Douglas na olbrzymich ekranach, żeby uatrakcyjnić mecz dla publiczności, mówi: ČCudownie grają, szkoda, że już koniecÇ. Widzę uśmiech Orantesa. Troszkę się zdekoncentrowałem, zrobiło się 4:3, uciekłem na 5:3, pękły mi struny w rakiecie, mała nerwówka, 5:5. Zabrakło mi świeżości. Zostałem wicemistrzem, ale swoje życie uważam za ciekawsze od życia Orantesa. On wchodzi na trybuny i nikt go nie poznaje. Ja wchodzę i wszędzie jest ČWojtek, WojtekÇ". "To nie był Connors ani McEnroe, którzy by wygrać, mogli na korcie połamać ręce, nogi i rakietę. W meczu z Orantesem zabrakło mu determinacji" - ocenia Andrzej Roman.

Po meczach prosił, by pokazano mu drogę do dzielnicy z domami bogatych ludzi. W wolnych chwilach otaczał się aktorami, modelkami, biznesmenami. Kseń, który pracował wtedy w Paryżu dla największych banków, jeździł z nim po Europie i Ameryce. Andrzej Roman i Janusz Dorosiewicz (biznesmen, producent filmowy) bywali z nim często na Roland Garros. "To była aktywna znajomość: rano spotykaliśmy się na tenisie, często wieczorem był ciąg dalszy. Jadaliśmy kolacje, piliśmy kawkę. Z nim się świetnie rozmawia." - mówi Roman. Zaznacza, że była to świta Fibaka, a nie stajnia, więc bywał wobec niego krytyczny. W 1976 (z Karlem Meilerem) i 1978 (z Tomem Okkerem) Fibak został mistrzem świata w grze podwójnej. W 1980 grał w ćwierćfinałach Roland Garros, Wimbledonu i US Open. Ogółem wystąpił w 132 turniejowych finałach. Dziś grywa w imprezach dla biznesmenów i polonusów. Tak jak przed laty w Stuttgarcie wygrał srebrne porsche, tak niedawno w Sierosławiu - cinquecento i seicento. Pięć tysięcy marek zdobyte w Sopocie obiecał przeznaczyć dla powodzian.

W latach 70. przybyło Polsce 250 kortów i 28 sekcji tenisowych. Płacił wtedy Polskiemu Związkowi Tenisowemu 10 tysięcy dolarów rocznie i dostarczał sprzęt. Do kraju zapraszał znanych graczy, zdolnych juniorów brał na Zachód, finansowo pomagał nie tylko tenisistom. W czasie stanu wojennego powiedział amerykańskiej telewizji, że nie wystąpi w reprezentacji Polski, bo podeptano tam demokrację, a przyjaciół zamknięto w więzieniach. Został zdyskwalifikowany przez PZT. Do kraju wrócił w 1984 roku na mecz z Grecją. "Dopiero po wizycie Ojca Świętego pomyślałem, że i ja mogę przyjechać" - powiedział na lotnisku (Passentowi wytłumaczył, że chodziło mu o normalizację stosunków). Polacy wygrali, ale miesiąc później, też z Fibakiem, przegrali do zera z Izraelem.

Rok wcześniej zobaczył na korcie rudego piegusa. Miał 16 lat i nazywał się Boris Becker. "Becker? Kto to jest Becker" - pytał podobno prezes niemieckiego związku tenisowego, którego Fibak prosił o dziką kartę do turnieju deblowego. Doszli do finału. "Na końcu zawiodłem, zdenerwowałem się i te moje delikatne, celne dotąd zagrania, szły na mały aucik lub w taśmę. A Becker grał koncertowo" - mówi Fibak, choć rzadko przyznaje się do błędów. Tydzień później wygrali Bawarian Open, był to pierwszy turniejowy triumf Beckera. Fibak odwiedził jego rodziców, by polecić im swoje usługi trenerskie, ale woleli Iona Tiriaca.

Rakieta dla papieża

"Zrobię staremu tę przysługę, że nic nie będę o nim mówił" - słowa Iwana Lendla cytuje Janusz Dorosiewicz, który od 1980 roku był menedżerem Czecha, podczas gdy Fibak uczył go tenisa (choć nigdy z nim nie wygrał) i życia. Lendl, zagubiony w Ameryce, dał się prowadzić za rękę: u Fibaków w Greenwich koło Nowego Jorku miał nawet swój pokój. "Mówiliśmy, że to pokój Iwanka, chociaż on głównie czas spędzał na korcie albo w piwnicy przy fliperach" - opowiada Fibak. Stworzył mu kopię swojego życia ("Ale w innym stylu" - mówił Passentowi), oznaczało to tych samych przyjaciół i te same psy w ogrodzie. "To było w czasie US Open, Lendl przyszedł z treningu. Wojtek podaje mu rękę ze słowami: ČIwanku, gratuluję ciÇ" - opowiada Dorosiewicz. "Iwanek nie lubił niespodzianek, więc pyta, o co chodzi. A Fibak: ČIwanku, podaj mi rękę, gratuluję ci, jesteś właścicielem domu w Palm BeachÇ. Był wart ponad cztery miliony dolarów, należące oczywiście do Lendla. Ten wydusił tylko: ČAle ja nie chcę mieszkać w Palm BeachÇ. Chyba uświadomił sobie, że kontrola Fibaka nad nim jest za duża". "Kupowałem mu ziemie i domy, jest zabezpieczony na całe życie. Przede wszystkim dzięki swojej grze, ale troszkę dzięki mnie. Dzwoni do mnie regularnie z pola golfowego, rozmawiamy przez godzinę. To ja go opuściłem, bo uważam, że wszystko się kiedyś kończy" - mówi Fibak. Doprowadził Lendla do pierwszego miejsca na świecie.

Z gry miał kilkaset tysięcy dolarów rocznie, drugie tyle z reklam (na liście najlepiej zarabiających zawsze był wyżej niż w rankingu punktowym). Przez sześć lat jego interesy prowadziła agencja, potem przeszedł na swoje. "Miał trochę wolnej gotówki, więc doradzałem mu raz na kilka miesięcy. Mówiłem: teraz trzymaj w dolarze, teraz w marce, teraz kup obligacje, a teraz siedź spokojnie i czekaj. Wychodził na tym bardzo dobrze - opowiada Kseń. - Wojtek jest przemiłym kompanem. Ale gdy skończył karierę, nasze relacje ochłodziły się, bo nie umiał sobie znaleźć drogi w życiu. Mieliśmy trochę inne wartości, kobiety traktował w sposób, powiedziałbym, wyczynowo-sportowy". Podobnie było z nieruchomościami, którymi zaczął wtedy handlować, głównie w eleganckim Greenwich. Przez jego ręce przeszło około pięćdziesięciu posiadłości. "Tyle transakcji i wszystko było dobrze. Na tysiące rzeczy, które robiłem, znajdziemy pięć, które nie wyszły" - mówi Fibak. W 1980 roku sam zamieszkał w Greenwich - w kopii średniowiecznego zamku z dwudziestoma pokojami, rok później kupił w Paryżu XVIII-wieczny pałacyk myśliwski Villa del Arte. Obydwa domy były jak z żurnala. We francuskim - pisma miały być rozrzucone w nieładzie, w amerykańskim - ułożone równo. Oba sprzedał osiem lat temu, bo córki podrosły, rozwiódł się z żoną Ewą i nie chciał w nich siedzieć sam.

Teraz ma nową żonę Olgę i nowy dom (przy Starym Mieście w Warszawie). Salon wypełniony jest pudłami, bo trwa przeprowadzka. Fibak: "Tutaj macie jakiś sekretarzyk Biedermaiera, to biurko Bauera z 1903 roku, to są wszystko Hoffmany, oryginalne meble, mam to słynne krzesło, które było w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku i na paryskich wystawach wiedeńskiej secesji, trzeba mu zmienić tapicerkę. A tutaj u Wałęsy, wizyta z De Niro, jest Gustaw Holoubek. De Niro siedzi... o tutaj, widać tylko spodnie. Tu z Czerkawskim i Kwaśniewskim w Sopocie. Z Tadkiem Nowickim jakieś stare czasy, chyba pierwsza runda Wimbledonu. Z ojcem w Zakopanem. Ojciec zawsze o mnie walczył, wszystko mu zawdzięczam, najmądrzejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek znałem, zmarł dwa lata temu. Do dziś obowiązuje jego podręcznik chirurgii. Tu są Makowskie oryginalne, Lebenstein 1959, Potworowskie z Londynu, to Mela Muter "Autoportret", "Dzieci" Makowskiego, bardzo znany, tu macie różne arcydzieła, a tu muzeum mi taką dziwną ramę dało, ja bym takiej nigdy nie dał. To jest mecz z Włochami, Panatta 1978 rok, korty Legii, byłem wielką gwiazdą, proszę zobaczyć, co się dzieje, na chwilę podchodzę do ławki i nagle zamieszanie totalne. Tu zdjęcie z papieżem, największy honor, byliśmy umówieni, że zagramy kiedyś w tenisa, i nagle był ten zamach, pojechałem do szpitala i dałem mu rakietę, jako symbol, że on dojdzie do zdrowia, że zagramy w tego tenisa. Podobno przeżył to niesamowicie, ta rakieta wisiała w jego pokoju. Tu jest De Niro schowany, znowu tylko spodnie. Tu z Iwankiem, otwarcie kortów tenisowych, które zafundowaliśmy w szkole moich dziewczynek. A tak się podjeżdżało pod mój zamek, jakieś psy, salon, jadalnia, basen na zewnątrz. Tak wyglądał mój gabinet w Greenwich, rzeźba Picassa. Nie ma akurat zdjęcia kortu, bajkowo był położony, o, tu widać siatkę. A tutaj był ulubiony pokój Brzezińskiego, cały w obrazach Lebensteina. Brzeziński mówił: ČWszystko pięknie, powietrze, tenis, ale te obrazy, czy one muszą wisieć w tym pokoju?Ç".

Wilk na śniegu

Pierwszy obraz kupił mając 21 lat, abstrakcja nie mieściła się na żadnej ścianie. Po wyjeździe do USA zainwestował w tamtejszych twórców. Na początku wybierał tańsze litografie, kupowane przy pomocy Dorosiewicza. Poznali się w 1975 roku, gdy przyjechał do Toronto na Canadian Open. "Były dwa dni deszczu, a ponieważ zajmowałem się trochę sztuką, oglądał ściany z obrazami i, jak to Wojtek, nagle pyta: ČA ile to wszystko kosztuje?Ç. Nie wiem dokładnie, może 50 tysięcy dolarów. A on: ČWiesz co, dałbym ci 25 tysięcy i to będzie naszeÇ. Odpowiedziałem, że może zostawić mi pieniądze, to mu kupię jakieś obrazy" - opowiada Dorosiewicz. Potem doradzali mu profesor Władysława Jaworska, Marek Mielniczuk z galerii w Paryżu i Zbigniew Legutko z galerii na Greenpoincie. Na pierwszym spotkaniu z Legutką w 1979 roku kupił trzy obrazy ze Szkoły Paryskiej, co dało początek kolekcji dzieł polskich i żydowskich malarzy, których droga - tak jak Fibaka - zawiodła do Paryża, i którzy - jak Fibak - starali się stamtąd podbić świat. Nie udało im się, dlatego wiele obrazów nabywał za kilkaset dolarów. Często spotykał się z Polonią, większość płócien sprzedawali mu jednak marszandzi. Powtarzał, że nie kupuje z chęci zysku, więc z obrazami nie zamierza się rozstawać. Uzbierał ponad 400 dzieł, których wartość szacował na kilka milionów dolarów. Lubi zbierać także rzeczy bez wartości. Przy przeprowadzce na wierzch wychodzą dywaniki i sztućce z samolotów Concorde, stare czapeczki z daszkiem, pożółkłe plakaty reklamowe Adidasa. Fibak niedbale przerzuca osiemnastowieczne francuskie dywany, stuka ramami stuletnich obrazów. Pasją zaraził Okkera (ma galerię w Amsterdamie) i Lendla (kolekcjonuje plakaty Alfonsa Muchy). Bywał w pracowni Andy'ego Warhola, ale też u Józefa Czapskiego i Jana Lebensteina.

Passent opisuje, że gdy Fibak organizował pierwszą wystawę w Greenwich, chciał, by katalog był grubszy, bo to podniesie prestiż kolekcji. W 1992 roku pokazał ją w Muzeach Narodowych w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Chciał im podarować swój zbiór, ale uzależniał to od sponsora. "Kolekcja się rozsypuje, pierwszy podział nastąpił po rozwodzie. Dwa lata temu Wojtek zrobił jej objazd po Polsce, chyba pożegnalny. Chciał to sprzedać, wiem, że rozmawiał z jednym z banków" - dodaje Dorosiewicz. Kolekcję chciał odkupić biznesmen Jan Kulczyk, ale Fibak zaczął z niej zabierać najlepsze obrazy tłumacząc, że to ulubione płótna jego córek. Dwa lata temu kilka dzieł po raz pierwszy pojawiło się na aukcji. "Do tej pory ze zbioru ubyło ich około 50 - mówi Fibak. - To jest moja prywatna kolekcja. Uważam, że swoje już zrobiła, bo oglądali ją i Henry Kissinger, i Andy Warhol, i Diana Ross, i Charles Aznavour, który grał na fortepianie, a nad nim wisiał Makowski. Wiele osób inaczej postrzega już malarstwo polskie. Że to nie jest wilk na śniegu czy ułan na koniu, ale coś ambitnego i ciekawego. U nas pokutuje brak tradycji kolekcjonowania. Przecież przede mną nikt nie zbierał oryginałów. Ze Szkołą Paryską zaskoczyło. Teraz próbuję z malarstwem współczesnym". "Był zaabsorbowany kolekcją, promował ją, podnosił ceny, dawał do zrozumienia, że to jest najciekawsze i najlepsze, bo on był wszędzie na świecie, a jednak wybrał właśnie to - dorzuca Dorosiewicz. - Jest miłośnikiem i chwała mu za to, jednak autorytetem w dziedzinie malarstwa nigdy nie będzie. Gdyby wcześniej nastawił się na sztukę współczesną, mógłby mieć osiągnięcia, bo ona jest tańsza. Artyści w większości żyją, do tego można któregoś wypromować, a za coś galerię trzeba utrzymać".

W Galerii Fibak na Krakowskim Przedmieściu wiszą obrazy Nowosielskiego, Lebensteina, Kantora i Gierowskiego, we wrześniu - wynika to z umowy najmu - będą tu wystawiać studenci Akademii Sztuk Pięknych. Fibak siedzi w gabinecie na zapleczu i z miejsca na miejsce przekłada karton z kolorowymi plamami, to kupiony właśnie obraz. Macha ręką na pracownicę, żeby wyniosła płótno, które tarasuje drogę. Przez telefon ustala szczegóły pobytu w Nowym Jorku: "Żadnego malowania ścian, bo będzie czuć farbę. Tu chodzi o potrójną wrażliwość, rozumiemy się?". Żona spodziewa się dziecka.

Trzeba coś wybrać

Czemu zamieszkał w Greenwich i Paryżu? "Chciałem być blisko inteligencji polskiej na emigracji. Miałem najlepsze sąsiedztwo, godnie reprezentowałem kraj". Chętnie wspomina, że jeszcze jako junior poznał w Wimbledonie doktora Józefa Garlińskiego, któremu po latach sfinansował książkę o wojnie. W Nowym Jorku przyjmował Kissingera, Brzezińskiego i Nowaka-Jeziorańskiego. W Paryżu - Mazowieckiego i Geremka. Bywał w Maisons-Laffitte. Marzył mu się ośrodek na miarę Hotelu Lambert. Na początku lat 90. w Unii Demokratycznej pojawiły się głosy, że mógłby kandydować na prezydenta. "Szacunek Wojtka do Lecha Wałęsy nie pozwoliłby mu stawać z nim w szranki" - twierdzi Mirosław Chojecki, którego Fibak nazywa "bogiem podziemia".

Na pierwszym spotkaniu nad Sekwaną w listopadzie 1981 roku Chojecki był nieufny, dopiero później od Jerzego Giedroycia dowiedział się, że Fibak finansowo wspiera KOR i wydawnictwa niezależne. Pod koniec lat 80. stworzyli polską telewizję satelitarną nadawaną z Paryża, a potem, już w Warszawie, kosztem 700 tysięcy dolarów - Niezależną Telewizję Polską. Chojecki twierdzi, że partnerów po drugiej stronie stołu Fibak traktował jak rywali na korcie. Koncesję dostał jednak Polsat. "Wydawało się, że nikt nas nie może pokonać. Byli z nami i Wajda, i Zanussi. Ale ja pędziłem po całym świecie, a Solorz był na miejscu i codziennie nad tym siedział" - mówi Fibak. "Wojtek zawsze chciał być i w Saint-Tropez, i z Claptonem w Nowym Jorku, i z modelkami w Paryżu, a jednocześnie robić biznes. Trzeba coś wybrać" - twierdzi Kseń.

Inwestował w konie, giełdę i magazyn o sztuce. O polskich inwestycjach mówi, że to były małe rzeczy, jakieś dziesięć procent ogółu interesów. Rozpoczął w 1990 roku od spółki Fibak Investment Group i zakupu "Gazety Poznańskiej". Gdy na nartach poznał szwajcarskiego wydawcę Jurgena Marquarda, zaczęli działać pod szyldem Fibak Marquard Press (mieli po połowie udziałów). Wydawali "Sport", "Nowe Echo", "Panoramę", "Narty". Kupili drukarnię w Katowicach i Poznaniu. Potem przejęli "Express Wieczorny" i "Sztandar Młodych". Wpadkę mieli jedną - na "Ekranie" stracili 200 milionów złotych. Dorosiewicz twierdzi, że Fibak wykorzystywał znane nazwisko, by przejmować prywatyzowane tytuły. Nie chciał w nie inwestować, wolał odsprzedawać udziały.

Sprowadzał też samochody Volvo ("Co miesiąc dokładałem kilkanaście tysięcy dolarów"), współprodukował "Psy 2" Pasikowskiego ("Nie bardzo ten film był rozliczony. Straciłem kilkaset tysięcy dolarów"). "On zawsze mówi, że traci. Za snobizm się płaci. Kiedy zacząłem zbierać pieniądze na realizację, Wojtek przyjechał z Francji i mówi: ČJanusz, jak możesz robić film beze mnie? Daję pół miliona dolarówÇ. Pytam się: ČWojtek, ty pół miliona? Skąd?Ç ČJa załatwięÇ. I dał dużo mniej - mówi Dorosiewicz. - Niektóre biznesy Wojtka są nadmuchanymi balonami, kilka już pękło". Guy Forget, kolejny partner deblowy Fibaka, w 1993 roku oświadczył publicznie, że przekazał mu 700 tysięcy dolarów na inwestycje w Polsce i nie może ich odzyskać. "Zmarnowałem przez niego dwa lata życia" - mówił francuskim dziennikarzom. "Ta sprawa zakończyła się, był kryzys w nieruchomościach, ale Forget dostał wszystko, co wsadził, więc podwójnym straconym jestem ja - twierdzi Fibak. - Tam, gdzie są piękne domy, ładne dziewczyny, jakieś przyjęcia i trochę biznesu, zawsze są plotki". Gdy "Tempo" napisało, że dorobił się na handlu alkoholem, chciał oddać sprawę do sądu.

Zawsze taki byłem

"Pierwszy telefon był o wpół do dziewiątej rano: ČCzy pani wie o Wojtku?Ç - opowiada mama. - Zamilkłam i czekałam, cud, że nie dostałam ataku serca. ČJest tam pani? No ta afera, że ma sprawę z molestowaniemÇ. ČDzięki BoguÇ - powiedziałam". Pięć lat temu francuski sędzia zarzucił Fibakowi stosowanie przemocy seksualnej. Znajomy fotograf miał klucze do jego willi, gdzie podczas sesji miało dojść do molestowania kilku modelek. Fibak raz mówił, że je zna, innym razem, że nigdy nie miał z nimi do czynienia. "Sędzia chciał zrobić karierę, więc próbował wszystkim coś przypiąć. Pytał mnie: ČCzy to prawda, że z panem i panem De Niro były cztery dziewczyny?Ç. ČCo pan chciał, żeby było dziesięciu facetów?Ç To były fajne dziewczyny. A że któraś gdzieś z kimś wyjechała czy układała sobie życie... Inkwizycja normalnie! To się nie da uwierzyć, że to było w demokratycznej Francji" - mówi dzisiaj. Wtedy zrezygnował z funkcji honorowego konsula RP w Monte Carlo, a Commercial Union wycofało reklamę z jego zdjęciem. Po kilku miesiącach został oczyszczony z zarzutów.

Passent pisze: "Dla Fibaka najważniejszy jest Fibak. Chciałby być widziany jako róża bez kolców. Mistrz uśmiechów, pozdrowień i uścisków dłoni". Nie pije i nie pali, celebruje wieczorne kolacje w restauracji lub w domu. "Jeśli go nie zaproszą gdzieś, gdzie powinien być, to docieka dlaczego. Umacnianiu swojej pozycji poświęca co najmniej połowę czasu" - dziwi się Dorosiewicz. "Jestem ogólnie tolerancyjny i elastyczny. Ze wszystkimi dobrze żyję" - tłumaczy Fibak. "Gdy gram w tenisa przeciwko Fibakowi i coś mi się udaje, pojawia się podejrzenie, że to nie ja wygrałem, tylko on chciał przegrać" - mówi prezydent Kwaśniewski.

Na początku lat 90. Fibak był kapitanem reprezentacji Polski. "Bardzo dużo zrobiłem i chłopcy też chyba byli zadowoleni, bo wyciągnąłem ich z grupy azjatycko-afrykańskiej. Ze mną mieli złotą serię, zabrakło niewiele, by wejść do grupy światowej" - opowiada. Był też prezesem Polskiego Związku Tenisowego. "Prezes nie może dużo zrobić. To jest sport indywidualny, nic nie pomoże siedzenie na trybunach. Można mieć trenera, ojca, partnera deblowego, ale to samemu trzeba do czegoś dojść" - twierdzi Fibak. "Jeżeli jest się gwiazdą, taką jak Wojtek, trzeba coś swojej branży oddać - mówi Dorosiewicz (w latach 1991-1993 dyrektor generalny PZT). - Tu nie chodzi o pieniądze, ale o czas, o spotykanie się z młodymi, o przekonywanie ich, że warto trenować". A jednak Wielkopolska Fundacja Tenisowa im. prof. Jana Fibaka, oprócz turniejów dla zawodowców, organizowała zgrupowania i szkółki dla dzieci.

"Ciągle czuję się młodym chłopakiem, chcę wszystko zrobić, wszędzie być, wszystko mnie interesuje. Żyję szybko i jest mi tak dobrze. Jestem człowiekiem, który wstaje szczęśliwy i uśmiechnięty, w Warszawie, Nowym Jorku, Poznaniu, w górach, na wsi cieszę się tym, co jest. Zawsze taki byłem. Ale mam też świadomość praw natury. Kiedyś nie było spraw nie do załatwienia, a teraz okazuje się, że są wydarzenia, których nie da się kontrolować w żaden sposób. Najbliżsi odchodzą. Takich ostrzeżeń miałem już kilka. Mam dużą odpowiedzialność wobec mamy, z którą jestem bardzo związany. Nie wyobrażam sobie, co bym bez niej zrobił" - mówi Fibak.

Mama: "Chce robić za dużo rzeczy naraz. Na spacer chodzi z trzema komórkami. Mówię: ČWojtuś, spokojnieÇ. Chciałabym, żeby uspokoił tryb życia, żeby zwolnił. Żeby obroty nie były pełne. Ale jak się człowiek dostaje w karuzelę swojej działalności, to trudno ją zatrzymać". -

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/pl … s_a_4.html

Ostatnio edytowany przez Joao (20-10-2010 08:55:23)


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#24 20-10-2010 08:56:49

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Fragment ksiażki "Moja gra. O Fibaku" D. Passenta

Po upadku systemu, Fibak zaczął szukać dla siebie możliwości w Polsce, przede wszystkim w mediach. Razem z Mirosławem Chojeckim, członkiem KOR, więzionym w PRL, twórcą podziemnego wydawnictwa NOWA, a potem KONTAKT-u w Paryżu, a także z Gabrielem Meretikiem, Andrzejem Bojarskim i kilkoma innymi osobami, zaczęli ubiegać się o koncesję telewizyjną. – Mieliśmy poparcie Wajdy i Zanussiego. Politycznie byliśmy najlepsi ze wszystkich kandydatur. Jak Chojecki w tej nowej Polsce – Polsce prezydenta Wałęsy – mógłby nie otrzymać koncesji? Namówiłem poważnego finansistę, Ronalda Laudera, żeby ich wsparł.
Ale nie byliśmy jedynymi, którzy się ubiegali. Pewnego dnia przechadzałem się z grupką znajomych w Cannes, i nagle z przed hotelu Majestic słyszę, że ktoś woła „Panie Wojtku!”. Przybieram swój uśmiech, podbiega młoda kobieta i mówi: „Moje nazwisko nic panu nie powie. Jestem Małgosia Solorz. Ja tylko chciałam panu powiedzieć, żeby pan mnie dobrze zapamiętał. A tam siedzi mąż. Niech pan zapamięta, bo to my dostaniemy licencję na telewizję, i to z nami lepiej rozmawiać.”
– Rok później – kontynuuje Fibak – jestem w moim apartamencie w Bristolu, słyszę pukanie do drzwi. Wchodzi Aleksander Kwaśniewski, który był wówczas ministrem sportu. – Wojtek – mówi, wiem, że Polsat wygra licencję, ty się mocno zaangażowałeś, zróbcie coś, może się dogadajcie, takie chodzą słuchy…
Gdyby mi Kwaśniewski powiedział, że koncesję otrzyma Walter z Wejchertem, albo Terlecki z Gdańska, to bym zrozumiał. Jeżeli miał wygrać najbardziej zasłużony, to był nim Chojecki. Jeśli najbardziej doświadczony w branży – to Walter. Z Walterem byśmy się dogadali. Ale Solorz? Dlaczego Solorz? Przyjąłem to, co mi powiedział Kwaśniewski za dobra monetę i przekazałem Chojeckiemu. On z Meretikiem bali się rozmawiać z Solorzem w Polsce, i polecieli na spotkanie do Pragi. Solorz zaproponował im 30 proc. udziałów w swojej telewizji. Spotkał się z nimi przedstawiciel Laudera, a ja telefonicznie gdzieś z Miami. Dumny Chojecki, bogaty Lauder (miał wyłożyć 50 mln) nie dogadali się z Solorzem. Solorz? Kim jest Solorz? Jak ktoś taki może dostać koncesję? To był dla nich szok. Dzisiaj, kiedy telewizja Solorza jest warta miliard, albo i dwa, warto by mieć tych 30 procent, ale wtedy trudno było w to uwierzyć. Dla mnie była to porażka, największa porażka w biznesie.

http://blog.nowy-swiat.pl/?p=688

Jeśli ktoś chce przeczytać więcej fragmentów, są one dostępne na tej stronie  http://www.feedbooks.com/userbook/13367

Ostatnio edytowany przez Joao (20-10-2010 08:59:51)


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#25 20-10-2010 09:22:21

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Wywiad z Fibakiem

Spotykamy się w Poznaniu, Pana rodzinnym mieście. Jak często Pan tu bywa?

Często odwiedzam moją mamę, co 2 lub 3 tygodnie wpadam do Poznania. Moje miasto rodzinne, zawsze bardzo miło odwiedzić mój dom rodzinny na Sołaczu. Tu mam także bardzo wielu przyjaciół, znajomych.

Skąd pomysł, aby w szarym PRL-owskim Poznaniu, w latach 60-tych zacząć uprawiać elitarny, snobistyczny sport, jakim był tenis?

To był pomysł mojego ojca. Ojciec nie chciał żebym grał w piłkę nożna, bo ciągle wracałem z rozbitym kolanem albo rozbitym nosem, i wpadł na pomysł, aby zaprowadzić mnie na korty poznańskiego AZS na Noskowskiego, gdzie zacząłem grać. Na kortach nie było bezpośredniego kontaktu, bo od przeciwnika odgradzała mnie siatka. W centrum, najpierw odbijałem o szarą ścianę, a gdy miałem 11 lat zacząłem już grać na korcie.

Dlaczego polski tenis nie doczekał się dotąd godnych Pana następców?

Tenis nie jest łatwą dyscypliną, trudno się przebić. Trzeba trenować 10 lat, potem trzeba się przebijać kilka lat. Potem, jeżeli się komuś uda przebić do tej szerokiej czołówki światowej powiedzmy kilkuset tenisistów trzeba nauczyć się regularnie wygrywać. Trzeba mieć szybkie nogi, zdrowie, technikę i też odporność psychiczną. To nie jest prosta dyscyplina, a obecnie jest bardzo popularna. Kilkadziesiąt milionów ludzi dzisiaj gra w tenisa na świecie, czyli konkurencja jest olbrzymia. Tak więc to nie jest tak łatwo, ale mamy kraj 40 milionowy, dużo zdolnych ludzi, przebojowych, więc to trochę dziwne, że w tak atrakcyjnej dziedzinie sportu, jaką jest tenis gdzie jest i sława i pieniądze nikomu się dotąd nie udało. Jedynie Agnieszka Radwańska awansowała do pierwszej dziesiątki ATP najlepszych tenisistek świata, to jest olbrzymi sukces. Teraz Łukasz Kubot pomału się przebija, który 2 lata temu był w półfinale Porsche Open w Poznaniu.
Dokładnie, dobrze zapowiada się też Michał Przysiężny, tak więc coś się jednak w ostatnich latach dzieje.

Czytałem o Pana problemach z Polskim Związkiem Tenisa, czy brak akredytacji, wsparcia oraz kwestie organizacji środowiskowych nadal mogą być problemem?

Kiedyś faktycznie były te problemy „amatorstwo”, „zawodowstwo”, ale dzisiaj granice są otwarte, w Polsce odbywa się wiele zawodowych imprez. To ja musiałem torować, przebijać się, byłem pierwszym zawodowcem w Polsce. Nie tylko tenisistą, ale pierwszym zawodowcem, który oficjalnie pokazał, że można swobodnie podróżować, pobierać nagrody, mieszkać za granicą kraju. Byłem prekursorem tego. Ale dziś świat się zmienił, Polska jest częścią Europy, jest oficjalnie w NATO, to wszystkie granie już zostały pokonane.

W ostatnich wyborach oficjalnie poparł Pan Bronisława Komorowskiego, czy zamierza Pan doradzać nowemu prezydentowi w sprawach sportu?

Jeżeli cokolwiek będzie czy z kulturą czy ze sportem czy z jakimiś kontaktami międzynarodowymi, bo wielu światowych polityków znam osobiście to oczywiście bardzo chętnie przyłącze się, jeśli mogę pomóc. Cieszę się, że mamy w tej chwili takiego wspaniałego prezydenta, który jest otwarty i na świat i na Europę i będzie mógł współpracować z rządem i wprowadzać reformy do naszego życia.

Ponoć Pana mama, Pani Joanna Fibakowa, gdy miał Pan 13 lat zaczęła zbierać wycinki prasowe o Panu i ponoć zbiera je do dziś?

Tak, to prawda. Ponad 30 takich tomów, a może nawet już dziś więcej jest  w rodzinnym domu. Albumów wypełnionych wycinkami od początku moich różnych przygód tenisowych. Jest to kopalnia informacji. Czasem przeglądam, choć rzadko, bo zawsze wszystko w biegu.

Był Pan gwiazdą tenisa, ale był Pan też „celebrytą”, grywał Pan w pierwszych reklamach w Polsce, grał Pan mecze pokazowe, bardzo szybko zaczął prowadzić interesy. Czy takie szerokie pole aktywności nie przeszkadza zawodnikowi w koncentracji na sporcie?

Mnie zawsze interesował świat, ja byłem osobą, która chciała zawsze „pożreć” wszystkie informacje. Do dzisiaj, kiedy jestem w Warszawie czytam i „Wyborczą” i „Rzeczpospolitą” i „Polskę” i „Dziennik” i „Przegląd Sportowy”, po południu dodaję do tego „Herald Tribune” i „L'Equipe” tak więc zawsze, jeśli nie zdążę czegoś rano to czytam w nocy żeby zawsze wszystko o wszystkim wiedzieć. Mnie zawsze interesowały i różnego rodzaju biznesy i sztuka i polityka i kultura i oczywiście sport. Pasjonuje się też innymi dyscyplinami, teraz na przykład się kończy Tour de Franc, śledzę wszystkie etapy, i to, co, kto, gdzie. Interesuje mnie też piłka nożna, tak więc jest w tym dużo respektu, szacunku dla innych, dla ludzi, którzy do czegoś doszli. Wszystko mnie naturalnie interesuje, a że przy okazji poznałem wiele osób ze świata sztuki, świata kultury czy filmu no to też było naturalne, bo oni też albo kolekcjonowali sztukę albo interesowali tenisem. To było po prostu naturalne, tak się moje życie potoczyło.


Mówi się o Pana międzynarodowych kontaktach towarzyskich z gwiazdami światowego showbiznesu – Carla Bruni, Eric Clapton, Jack Nicholson czy Robert de Niro, czy międzynarodowe gwiazdy odwiedzały Pana prywatnie w Poznaniu?

Oczywiście, Robert de Niro był u mnie 2 razy w Poznaniu. Był na otwarciu Gazety Poznańskiej kiedy byłem jej właścicielem i jeszcze raz przyleciał do moich rodziców. Tak więc moja mama gotowała dla Roberta de Niro. A do Polski też zapraszałem. Kiedyś też z Robertem de Niro odwiedziliśmy Lecha Wałęsę, kiedy jeszcze nie był prezydentem, za czasów Solidarności, kiedyś chyba też zaprosiłem Roberta na spotkanie z młodzieżą na Uniwersytecie Warszawskim.

Zgromadził Pan największą kolekcję malarstwa szkoły paryskiej tzw. "Ecole de Paris". Zbiór w latach 90'tych wystawiały muzea w całej Polsce, a eksperci zachwycali się spójnością tej kolekcji. Od kilku lat pojedyncze obrazy z tego zbioru można spotkać na aukcjach gdzie osiągają zawrotne ceny. Obraz „Rybak” Eugeniusza Zaka, który widnieje w katalogu z Pana wystawy, widziałem w ubiegłym roku na aukcji Polswiss Art gdzie został sprzedany za ponad 700 tysięcy złotych, czy Pana kolekcja szkoły paryskiej jeszcze istnieje?

Kolekcja w całości nie istnieje, to, co Pan pokazuje to jest wystawa z 92 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie, w Poznaniu i Krakowie, i powiedzmy, że tam było pokazanych 300 obrazów, to z tego w naszych zbiorach rodzinnych dalej jest może połowa z tego. Część się rozproszyła, była wymieniona czy sprzedana, ale w międzyczasie zakupiłem kolejnych kilkaset innych obrazów. Kolekcja jest żywa, ja od 10 lat skoncentrowałem się głównie na sztuce współczesnej, kupuje prace Tadeusza Kantora, Jana Lebensteina, Wojciecha Fangora, Teresy Pągowskiej i innych, i jestem takim kolekcjonerem który zmienia gusty. Oczywiście Ecole de Paris była dla mnie wyzwaniem w późnych latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale później zacząłem zbierać co innego, co nie znaczy, że nie mam jeszcze słabości do Ecole de Paris.

Ile ma Pan dziś obrazów?

To nawet trudno powiedzieć, ale na pewno w zbiorach rodzinnych jest kilkaset obrazów. Kolekcja polskiej sztuki współczesnej to było kolejne wyzwanie. Ale w między czasie zbierałem też sztukę światową, Jean Michel Basquiata czy Andy Warhola, tak więc kolekcja nie może być martwa. Kolekcja musi być żywa, musi się poruszać.

Zaczynał Pan przygodę ze sztuka jako kolekcjoner, dziś równolegle jest Pan marszandem - handluje Pan sztuką, ale czy są obrazy, jakich nigdy by Pan nie sprzedał?

Oczywiście, że jest wiele takich obrazów, z którymi jestem bardzo związany. I obrazy Tadeusza Makowskiego i Władysława Śliwińskiego i Mela Muter i Zygmunt Menkes z kolekcji starszej. Ale tez wiele obrazów współczesnych, czy Tadeusza Kantora czy Wojciecha Fangora. Jest wiele obrazów z którymi bym się nie rozstał. Tu też moja żona ma coś do powiedzenia, kobiety się jeszcze bardziej wiążą z obrazami, tak więc nawet jakby ktoś chciał taki obraz wyciągnąć z naszej kolekcji to byłoby bardzo trudno. To jest ciągle żywe, to się ciągle zmienia. A ta moja galeria to działa trochę jak fundacja, trochę jak takie muzeum prywatne jest to bardziej kwestia popularyzacji polskiej sztuki współczesnej. Jeśli ktoś jest w Warszawie i przechodzi Krakowskim Przedmieściem to zapraszam do galerii Fibak.

Pana przyjaciel Roman Polański od kilku dni jest wolny, od początku stał Pan w jego obronie.

Tak, to jest słuszna decyzja wymiaru sprawiedliwości Szwajcarii, to była jedyna decyzja, jaką mogli podjąć. Ta sprawa powinna już dawno ulec przedawnieniu, po tylu latach w jakimkolwiek demokratycznym kraju nie powinien Roman Polański być ścigany. Cieszę się, że jest wolny, że może pracować, że już nie jest w areszcie.

Po Poznaniu chodziły jakiś czas temu plotki ze rozważał Pan zakup pałacu von Treskow w podpoznańskich Owińskach, czy to prawda?

Jak gdzieś są jakieś nieruchomości, to ja zawsze jadę sprawdzić. I potem są plotki czy w Nowym Jorku czy Francji, bo często faktycznie tak bywa, że oglądam. Ja cały czas kupuję nieruchomości, bardzo mnie to fascynuje, ale na ten temat akurat nic nie wiem

http://www.epoznan.pl/news-news-20052-W … niu_2_razy

Ostatnio edytowany przez Joao (20-10-2010 14:33:28)


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#26 20-10-2010 14:35:00

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Kolejny artukuł o biografii Fibaka

Niektórzy pytani o Wojtka wywracają oczy, jakby coś niestosownego wiedzieli, ale oficjalnie nie chcieli mówić. Mnie tacy rozmówcy nie interesowali. Ludzi powinno się oceniać po tym, czego dokonali, a nie po tym, czy piją, czy mają trzecią żonę lub czy są skąpi - przekonuje autor książki.


Zobacz także:Rośnie nam gwiazda tenisa
Czy zdoła się otrząsnąć?
Fibak: Wesele zamieniło się w ...
Wojciech Fibak: Co mi się nie ...
POLECANE:Obrońca z Bundesligi chce do ...
Man City - Lech: Boją się ...
Legia: Banici wracają do ...
Sandomierski zadebiutuje w ...
Jest czerwiec 1986 roku, piłkarski mundial w upalnym Meksyku. W hotelowym pokoju do snu przygotowują się dwaj dziennikarze- korespondenci z Polski: Daniel Passent z „Polityki” i Tadeusz Olszański, kierownik redakcji sportowej Krajowej Agencji Wydawniczej. - Daniel, ty powinieneś o Fibaku napisać - rzucił Olszański rytualnie zakładając piżamę.

Ta z pozoru banalna oferta, zważywszy ówczesny kontekst polityczny, wcale taką nie była: w Polsce PZPR wciąż była przecież „przewodnią siłą narodu”, a Passent był przedstawicielem - było nie było - reżimowego pisma, na łamach którego bronił stanu wojennego. Bohaterem książki miał być zaś zawodowy tenisista, obywatel świata, który wybrał życie na Zachodzie, kłuł w oczy swoim imperialistycznym „luksusem” i jeszcze sympatyzował z „Solidarnością”.

Nie ma sensu na romanse


Passent przyznaje, że nie bardzo był przekonany do pomysłu: - Jak to mówią: nie ma sensu na romanse, rano rosa, w południe gorąco, wieczorem komary kąsają - żartuje publicysta.

Ale Olszański dopiął swego. - W KAW-ie wydawaliśmy serię „Bohaterowie stadionów”, która w latach 80. rozchodziła się w bajecznych nakładach. Fibak jak najbardziej nadawał się na bohatera, pomimo, że był politycznie niepoprawny. Ale, podobnie jak w przypadku książki o lwowiaku Wacławie Kucharze, tę też udało się przepchnąć przez cenzurę - wspomina Olszański.

O ile znanego hungarystę można nazwać „ojcem chrzestnym” książki Passenta, o tyle matką chrzestną była Agnieszka Osiecka, która nieco wcześniej w Nowym Jorku spotkała się z Fibakiem. Tenisista, jego zainteresowania sztuką oraz styl życia wywarły na znakomitej poetce i autorce piosenek piorunujące wrażenie. - Wojtek jest generalnie mistrzem robienia wrażenia na ludziach. Jest inteligentny i bystry, dla każdego ma dobre słowo, czas, zainteresowanie - potwierdza Daniel Passent.

Jeszcze jeden powód, chyba też nie bez znaczenia - Osiecka ma z Passentem córkę Agatę, która uprawiała tenis. Jej rodziców z dużym prawdopodobieństwem można nazwać jednymi z prekursorów KOR-u, czyli osławionego w światku tenisowym nieco później Klubu Oszalałych Rodziców.

- Książka powstała z fascynacji jednym z pierwszych sportowców, który w latach 70. wyrwał się z Polski i komunistycznego systemu, robiąc karierę na Zachodzie - opisuje Passent.

Nic do ukrycia

Nad książką autor pracował dwa lata: na zaproszenie Fibaka był u niego w domach w Greenwich w USA i w Paryżu, rozmawiał z rodziną, z najbliższymi, kolegami, pierwszymi trenerami, bywał na turniejach wielkoszlemowych w Nowym Jorku i na kortach im. Rolanda Garrosa, rozmawiał z wieloma tenisistami, z przyjaciółmi Fibaka, m.in. z pisarzem Jerzym Kosińskim, a także ze znawcami i krytykami sztuki. - Chwilami towarzyszyłem Fibakowi na każdym kroku - przyznaje Passent.

Książka składa się z krótkich rozdziałów, które można czytać na wyrywki, jako osobne opowiastki, pełne anegdot i smaczków. Jedna z nich wiąże się z Ivanem Lendlem. Czeski tenisista, numer 1 na świecie w drugiej połowie lat 80., był podopiecznym Fibaka, który był z kolei dla „Ivanka” nie tylko trenerem, ale też menedżerem, bratem, ojcem i psychologiem w jednej osobie. - Nasze zaufanie było pełne. Po każdej piłce w trakcie meczu wymienialiśmy spojrzenia i Ivan już wszystko wiedział - opisuje Fibak. Gdy Passent spotkał się z Lendlem, ten akurat brał masaż w „stroju Adama”. - Chciał, by przy rozmowie koniecznie był Wojtek, bo on nie ma nic do ukrycia... - śmieje się Passent.

Ale historia z Lendlem to też cierń w boku Fibaka. Ich współpraca skończyła się nagle i dosyć gwałtownie, a Czech miał nawet się wyrazić, że „o rok za późno”. - To był jeden z większych błędów w moim życiu. Ale ja już miałem sztukę, obrazy i nie chciało mi się latać z nim do Tokio czy Australii - wspomina Fibak, dodając, że dziś pozostają przyjaciółmi, zapraszają się na pokazowe mecze i turnieje. - W ich relacjach kryją się jednak jakieś niedopowiedzenia, niejasności - dodaje Passent.

I zauważa jedną znamienną rzecz - wokół Fibaka istnieje swoista sfera tematów tabu, insynuacji, plotek. - Niektórzy pytani o Wojtka wywracają oczy, jakby coś niestosownego wiedzieli, ale oficjalnie nie chcieli mówić. Mnie tacy rozmówcy nie interesowali. Uważam, że ludzi powinno się oceniać po tym, czego dokonali, a nie po tym, czy piją, czy mają trzecią żonę lub czy są skąpi - precyzuje Passent.

Bolesne uderzenia dłuta

Pierwsze wydanie książki ukazało się w 1990 roku i rozeszło błyskawicznie. - Książka została zaczytana na śmierć. Nie posiadam ani jednego egzemplarza tego wydania - przyznaje Olszański.

Relacje autora z bohaterem stały się jednak napięte, gdy Passent trochę wcześniej zaczął publikować książkę w odcinkach na łamach miesięcznika „Literatura”. Fibak mocno się od niej zdystansował. Powiedział m.in., że „nie mogła mu (Passentowi) wyjść”, że „się pod nią nie podpisuje”. - Ostatecznej wersji książki Wojtek nie znał, bo wiedziałem, że chciałby mnie przekonać, że było inaczej - wspomina autor.

Z czasem jednak Fibak docenił pracę autora. - Cenię sobie styl, dowcip i zmysł obserwacji Daniela, aczkolwiek on żongluje, bawi się moimi myślami - mówi dziś. - Ale to w ciekawej formie napisana historia tenisa w Polsce, wspaniale opisane przekraczanie barier w jego rozwoju.

Mimo wszystko autor spotkał się z krytyką, że Fibakowi wystawił pomnik. - Dla mnie to akurat nie zarzut, bo ja nie byłem zainteresowany pisać źle o Wojtku. Ale trzymając się terminologii myślę, że jako rzeźbiarz niektóre uderzenia mojego dłuta były dla niego bardzo bolesne - przekonuje Passent.

Dotyczy to zwłaszcza końcowego rozdziału, opisującego wydarzenia ostatnich 20 lat, których pierwsze wydanie nie mogło objąć - a więc porażki w biznesie, rozwód z żoną Ewą i podział majątku, w tym słynnej kolekcji polskiego malarstwa „szkoły paryskiej” przełomu XIX i XX wieku; wreszcie skandal obyczajowy z 1997 roku.

- Fibak jest miłośnikiem piękna, w tym pięknych kobiet - zauważa Passent. W latach 90. prasa rozpisywała się o jego „fascynacjach”, m.in. o związku ze słynną modelką Claudią Schiffer. W paryskim domu Fibaka odbywały się huczne imprezy, na których oprócz gwiazd świata mody, filmu i rozrywki bywało mnóstwo młodych i pięknych dziewczyn z Polski, marzących o wielkiej karierze na Zachodzie. „Nikt nikogo tam nie gwałcił - sami się garnęli” - cytuje Passent Tomasza Iwańskiego, byłego tenisistę, a dziś znanego trenera.

Znalazły się i prostytutki, które złożyły na policję oskarżenie o molestowanie w domu Fibaka, ale pod nieobecność gospodarza. On sam i jego przyjaciel, aktor Robert De Niro, byli przesłuchiwani, bo znaleźli się na liście klientów międzynarodowej siatki call-girls. Ostatecznie Fibakowi nie postawiono zarzutów, ale skaza na wizerunku pozostała.

Jak to ze „Sportem” było

Fibak inwestował w różne branże. Na początku lat 90. zaangażował się w wyścig do pierwszej prywatnej koncesji telewizyjnej po stronie Mirosława Chojeckiego, członka Komitetu Obrony Robotników, twórcy podziemnego wydawnictwa NOWA. Ale nieoczekiwanie wszystkich ubiegł Zygmunt Solorz. - To była moja największa porażka w biznesie - przyznaje Fibak.

Założył jednak spółkę Fibak Press i został właścicielem „Sportu”, a także katowickiej drukarni - podobno wówczas największej w Polsce - oraz dziewięciu innych gazet regionalnych. Na otwarciu siedziby „Gazety Poznańskiej” zjawił się nawet sam De Niro.

Ale wydawanie prasy przerosło Fibaka. W redakcji gazety był rzadkim gościem, nie pamięta żadnych nazwisk, redaktora naczelnego. Za to zameczek w Promnicach, który należał do partnerów z firmy Noma, jak najbardziej. „Jak przyleciałem z Nowego Jorku do tej drukarni, jak zobaczyłem te dwa tysiące ludzi, jak pomyślałem, że ci ludzie mają wobec mnie pewne oczekiwania, a wtedy Śląsk wyglądał trochę inaczej niż dzisiaj, to obleciał mnie strach, że to nie dla mnie, że nie czuję się w tym dobrze, kontakty z władzami, wojewoda, minister”... - cytuje Fibaka Passent.

Gdy w Sankt Moritz poznał szwajcarskiego wydawcę Joerga Marquarda, z ulgą szybko sprzedał mu swoje „prasowe imperium”, w tym także „Sport”.

Trzeci set

Dwadzieścia lat później Passent i Fibak spotkali się przypadkowo i postanowili wznowić książkę, obejmującą także ostatnie 20 lat. - W życiu Fibaka zaszło bardzo wiele zmian, ale pozostały jego najlepsze cechy - inteligencja, szybkość, bystrość, nieprzeciętna głowa. No i dystans, jaki mają do niego niektórzy rozmówcy - przyznaje Passent.

Dziś Fibak odbudowuje powoli swoją pozycję prestiżową i materialną. W 1999 roku poznał Olgę Sieniawską, będącą mniej więcej w wieku córek z pierwszego małżeństwa (Agnieszki i Pauliny), z którą się ożenił i ma 6-letnią córkę, Ninę. Unikają rozgłosu. Kupują i remontują domy w Konstancinie i Warszawie, a także w Alpach Francuskich. Stworzyli też nową kolekcję, polskiego malarstwa współczesnego.

Wartością książki Passenta jest kilka ciekawych zdjęć z prywatnego archiwum Fibaka. Szkoda jednocześnie, że tak ciekawe wydawnictwo zawiera tyle błędów redakcyjnych i korektorskich (np. Solorz ma na imię Zbigniew), ile w codziennej gazecie. Ta rywalizacja książce chluby jednak nie przynosi, nawet jeżeli wydawanie prasy nie było sukcesem Wojciecha Fibaka.

http://www.sports.pl/Passenta-potyczki- … 1,289.html

Ostatnio edytowany przez Joao (20-10-2010 14:35:57)


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#27 17-11-2010 08:29:05

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Wojtek Fibak

Wojciech Fibak: wywiad o sztuce i biznesie

Sztuka jest w Polsce niedowartościowana, natomiast ceny nieruchomości osiągnęły już poziom europejski – mówi Wojciech Fibak, najsławniejszy polski tenisista, biznesmen, miłośnik sztuki. – Sztuka to inwestycja dla indywidualisty, moja pasja, natomiast w mediach mi się nie udało.

Katarzyna Gontarczyk: Co Pana teraz najbardziej pochłania, chyba nie jest to już tenis?

Wojciech Fibak: Pasja kolekcjonerska ciągle we mnie siedzi, zajmuje znaczną cześć mojego dnia. Poza tym interesy, inwestycje finansowe, nieruchomości. I oczywiście rodzina, ta najbliższa w Warszawie, ale i moja mama w Poznaniu, moje dwie córki, które są rozsiane po świecie. Również dużo czasu poświęcam moim trzem domom w Monte Carlo, w Megeve i w Warszawie.

Czy to prawda, że Pana kolekcja jest największą prywatną kolekcją sztuki w Polsce?

Kiedyś na pewno miałem największą kolekcję, teraz być może nadal tak jest, ale parę osób już mnie podgoniło. Nawet mój wychowanek Tom Podl, czy Krzysztof Musiał, na których kolekcje miałem wpływ, podobnie jak ja wystawiali swoje zbiory w wielu Muzeach Narodowych. Również Grażyna Kulczyk, która ma dużo odwagi i dodatkowo kolekcjonuje dzieła sztuki najnowszej, między innymi fotografię, instalacje, czy zapisy wideo. Powstała fundacja Signum, z pałacem wystawowym w Genewie, z korzeni poznańskich. Jest trochę konkurencji i bardzo dobrze. Rywalizacja pomaga, poza tym im więcej kolekcjonerów, tym więcej osób interesuje się sztuką. W latach 70-tych, kiedy ja zacząłem zbierać, nie było tak wielu osób zainteresowanych sztuką. Oczywiście byli kolekcjonerzy, ale nie tak masowo kolekcjonujący, jak ja.

Pan celował w sztukę początku XX wieku/końca XIX wieku.

Tak, ale teraz rzadziej. Czasami udaje mi się zakupić obraz Eugeniusza Zaka, którego bardzo lubię i cenię, żona uwielbia Rafała Malczewskiego. Kupujemy dalej jego prace, czy też prace Władysława Ślewińskiego. Od kiedy częściej jestem w Polsce, czyli od 10 lat intensywnie z żoną kolekcjonuję polską sztukę współczesną. Specjalizujemy się w latach 50-tych, 60-tych, 70-te. To są takie nazwiska, jak Kantor, Fangor, Tchórzewski, Panek, Gierowski, Lebenstein, Abakanowicz, Pągowska, Berdyszak, Nowosielski. Ale cenimy i kupujemy też młodszych artystów, jak Maciejowski, Sasnal, czy Uklański.

Kolekcjonuje Pan z pasji, czy z myślą o inwestowaniu?

To głównie pasja. Zacząłem kupować pierwsze obrazy, gdy miałem 17 lat. Jest to przygoda, pasja kolekcjonerska, ja to naprawdę lubię, przeżywam, a przy okazji jest to inwestycja, mam tego świadomość. Jeśli przyjdą gorsze czasy, wiem, że moja kolekcja ma pewną wartość. Staram się zawsze kupować najciekawsze prace wybitnych artystów – faktycznie na tym się nie traci. Gdy przychodzą czasy kryzysu, inni tenisiści, którzy kiedyś grali jak ja, muszą udzielać lekcji. Ja jeśli gram, to tylko z zamiłowania dla przyjemności, na przykład w zeszłym tygodniu byłem w San Tropez, grałem z Owenem Wilsonem. Zdarzało się, że ktoś zaproponował jakąś gażę, ale z zasady gram dla przyjemności. Między innymi inwestycje w sztukę pomogły mi osiągnąć niezależność.

Czyli bardziej sztuka niż nieruchomości?

Nieruchomości też, tylko one są trudniejsze w utrzymywaniu. Jestem właścicielem kilku nieruchomości na przykład w Konstancinie, ale trzeba je utrzymywać, dbać o nie cały czas, utrzymywać ogród, zajmować się takimi sprawami jak brama, czy dach. Obraz jest o tyle wygodniejszy, że nie wymaga takiego wysiłku, nawet z ubezpieczeniami jest prościej. Oczywiście staram się trzymać środki w różnych koszykach, inwestuję także w nieruchomości, czy giełdę.

Szacunkowo jak duża jest Pana kolekcja?

W momentach szczytowych jest to zwykle kilkaset prac. Ciągle kupuje polskie malarstwo współczesne, w ostatnich latach byłem bardzo aktywny. Wiele osób twierdzi, że ten rynek powstał dzięki mojej aktywności. Kupowałem w Warszawie, w Krakowie, w Poznaniu, kupowałem od kolekcjonerów prywatnych, od marchandów, w domach aukcyjnych. Nawet fama poszła, mówiono: "proszę kupić ten obraz, bo zaraz przyjdzie Fibak i sam kupi". Byłem motorem, który pomagał w zakupach innym kolekcjonerom. Warto inwestować w polską sztukę, ona jest ciągle niedoszacowana. Nieruchomości w Polsce są w podobnych cenach, jak w Berlinie, w Wiedniu, czy w Helsinkach. Natomiast sztuka u nas jest 10 -, czy 20-krotnie tańsza niż tam. Weźmy takich malarzy, jak Dubuffet i Lebenstein. Drugi kosztuje 50 czy 100 tys. euro, a pierwszy kilka milionów euro. Uklański, Abakanowicz, Opałka, oni osiągnęli poziom światowy, a ceny ich  dzieł są ciągle bardzo rozsądne w stosunku do poziomu, jaki reprezentują.

Czy w dobie kryzysu finansowego warto inwestować w sztukę?

W sztuce nie czuje się raczej kryzysu. Może było kilka miesięcy spowolnienia, ale ja nie odczułem, że mogę taniej kupować. Kolekcjonerzy się schowali, jeśli nie ma koniunktury, to oni nie chcą sprzedawać. Ostatnio nie było ważnych obrazów na rynku. Ale kolekcjonerzy już wracają, wracają tez światowe domy aukcyjne. Sztuka się obroniła jakoś. Nie było takiej zapaści, jak w nieruchomościach. Ja stosunkowo mało sprzedaję, moim celem jest popularyzacja polskiej sztuki i budowa kolekcji sztuki nowoczesnej.

Inwestuje Pan w nieruchomości w Polsce czy zagranicą?

Zagranicą też. Zaczynałem w Nowym Jorku, mieszkałem w kilku miejscach, głównie w Monte Carlo i tam też inwestuję, ale przede wszystkim w Alpach. Niedaleko Chamonix, w przyjemnej modnej miejscowości kupuję domy, tereny, buduję.

Z widokiem na Mont Blanc?

Tak, to piękne miejsce.

W ilu miastach Pan inwestował?

Gdybyśmy jechali samochodem, to mógłbym pokazać swoje obecne lub dawne nieruchomości w najlepszych dzielnicach Nowego Jorku, w Los Angeles, Miami, w Paryżu, na południu Francji. Kiedy ktoś mówi mi, gdzie mieszka ja z reguły wiem, kto jest jego sąsiadem. To taka moja specjalizacja. A w sztuce udało mi się stworzyć ważną kolekcję od Michałowskiego aż po Maciejowskiego. Polska sztuka jest na poziomie światowym.

Inwestował Pan kiedyś w media.

Tak, ale to były bardziej przygody. Nie widziałem siebie, jako zarządzającego takimi dużymi firmami. Jestem raczej indywidualistą, tak jak w tenisie odpowiada mi bardziej samotna gra. Inwestuję w niekomercyjne nieruchomości, kupuję dworki, żona restauruje je. To się wiąże z naszym zainteresowaniem sztuką. Nawet teraz mamy kilka koło Warszawy. Przygoda z mediami trwała kilka lat. Byłem właścicielem największej drukarni w Polsce, miałem ponad 10 tytułów różnych gazet w Poznaniu i na Śląsku. Ale nie czułem się dobrze, gdy miałem kilka tysięcy pracowników. Ludzie mieli w stosunku do mnie duże oczekiwania, a ja nie chciałem ich zawieść. Ja dobrze się czuję w moich indywidualnych inwestycjach. Część moich inwestycji odsprzedałem szwajcarskiej grupie Marquard. A wydawnictwa poznańskie odsprzedałem niemieckiej grupie Passauer Presse, koncerny są lepiej wyposażone do takich wyzwań.

Były jeszcze inwestycje w telewizję?

No to była niestety porażka, mimo że mieliśmy świetny zespół: Mirek Chojecki, Gabriel Meretik za nami stali Zanussi, Wajda, mieliśmy finansowanie Ronalda Laudera, które później przekazałem TVN. Proszono mnie, żebym się wycofał, wtedy Lauder mógłby finansować w pierwszej fazie TVN. Wygrał Solorz. Bardzo go lubię i cenię, jest świetnym kolegą. No ale tylko jedna grupa mogła wygrać licencję na częstotliwości telewizyjne. Nikt się nie spodziewał, że wygra Piotr Solorz, później się okazało, że on czuje tak dobrze telewizję. Faworytami byliśmy my, Wejchert i Walter, taka grupa Terleckiego i Grassi z Włoch. Potem współpracowałem trochę z Walterem, byłem nawet akcjonariuszem koncernu TVN. W jakimś sensie jestem, w małej części, współtwórcą tej wspaniałej telewizji. Pomogłem dotrzeć im do Laudera, bez którego wsparcia telewizja TVN by nie powstała. Pierwsze kanały, które włączam rano to są: TVN24, CNBC Biznes. Potem przelatuje BBC, czy CNN, czy jakieś tam inne "Eurosporty".  Z Mariuszem Walterem znamy się od dawna, on kiedyś kręcił filmy o Fibaku - tenisiście, dawno temu podróżował na różne turnieje z kamerą. Z firmą "Konsuprod" Jana Wejcherta w późnych latach 70-tych wspólnie organizowaliśmy turnieje tenisowe w Polsce z udziałem światowych gwiazd, między innymi w Katowicach, czy Sopocie.

Sukces w sporcie pomógł Panu osiągnąć sukces w biznesie?

Sport daje pewną dyscyplinę. Tenis jest sportem indywidualnym, innym niż sporty zespołowe, gdzie wszyscy są podobnie ubrani, wożeni autokarami. To jest trochę, jak wojsko. Tenis jest sportem na tyle indywidualnym, na tyle osobistym, że te wszystkie zobowiązania, treningi, mecze, podróże trzeba sobie samemu zorganizować. Wszystko jest na barkach tej młodej osoby, która uczy się życia. Niewątpliwie tenis wprowadził w moje życie dyscyplinę, którą co prawda miałem wpajaną przez rodziców wcześniej, pochodzę z solidnej rodziny poznańskiej, ojciec był chirurgiem, matka studiowała chemię. W domu był duży porządek, powiedziałbym rygor. Ojciec ćwiczył z nami od samego rana nie tylko gimnastykę, ale również naukę języków obcych. Sport to też jest odpowiedzialność, umiejętność dawania z siebie tego, co najlepsze, wtedy, kiedy trzeba. Koncentracja, która jest w miarę naturalna. Kiedy inni się peszą, maja ból głowy, zawód miłosny, problemy jakieś, rozsypują się, to sportowiec potrafi to przełamać. Wie, że trzeba dawać to co najlepsze z siebie w momentach ważnych. To pomaga potem w życiu.

Kiedy patrzy Pan z perspektywy lat, co jest dla Pana największym dokonaniem?

Ogólnie sam fakt, że byłem wśród zawodowców, wśród najlepszych tenisistów świata, kiedy Polska była krajem zamkniętym. Ja wtedy się przebiłem, dużo podróżowałem. To było marzenie ściętej głowy, jeszcze bardziej nieprawdopodobne, niż że Polak będzie jeździł w Formule 1. Do dziś mnie ludzie pamiętają. Co chwila ktoś podchodzi, pyta się, wspomina. Nawet, kiedy ludzie mnie nie znają osobiście, to ktoś mówi to jest ten Fibak. Tam gdzieś na świecie, zostawiłem wspomnienia, że grałem ładny tenis.

A w biznesie?

W biznesie sukcesem było wyczucie do nieruchomości i sztuki, to że wiedziałem, gdzie kupować.

http://biznes.onet.pl/wojciech-fibak-w- … news-detal

Ostatnio edytowany przez Joao (17-11-2010 22:25:19)


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#28 18-05-2011 21:08:31

 Serenity

User

4804501
Skąd: Zawoja
Zarejestrowany: 23-05-2009
Posty: 3753

Re: Wojtek Fibak

http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSGGGN1TYHvoMfvMfSKbHiDrVoT0WTt-XBKQstv3ARFuXn7iQktmw

#1 Stockholm WCT 1976
R16    Rolf Norberg (SWE) 6-1, 6-0
Q    Guillermo Vilas (ARG) 4-6, 7-5, 7-6(3)
S    Tom Okker (NED) 6-4, 7-5
W    Ilie Nastase (ROU) 6-4, 7-6(6)

#2 Bournemouth 1976
R64    Bye
R32    Jairo Velasco Sr (ESP) 6-3, 4-6, 6-4
R16    Antonio Munoz (ESP) 6-4, 6-4
Q    Jean-Francois Caujolle (FRA) 6-4, 6-4
S    Francois Jauffret (FRA) 6-2, 6-3
W    Manuel Orantes (ESP) 6-2, 7-9, 6-2, 6-2

#3 Vienna 1976
R32    Jim McManus (USA) 6-1, 6-1
R16    Antonio Zugarelli (ITA) 6-1, 6-1
Q    Arthur Ashe (USA) 6-2, 1-6, 6-1
S    Ove Nils Bengtson (SWE) 6-1, 6-4
W    Raul Ramirez (MEX) 6-7, 6-3, 6-4, 2-6, 6-1

#4 Monterrey WCT 1977
R16    Gene Mayer (USA) W/O
Q    Eddie Dibbs (USA) 6-3, 4-6, 4-2 RET
S    Bill Scanlon (USA) 6-4, 6-1
W    Vitas Gerulaitis (USA) 6-4, 6-3

#5 Dusseldorf 1977
R32    Richard Lewis (GBR) 6-1, 5-7, 7-5
R16    John Yuill (RSA) 4-6, 6-4, 6-1
Q    Jeff Borowiak (USA) 6-1, 6-3
S    Buster C. Mottram (GBR) 2-6, 6-1, 6-4
W    Raymond Moore (RSA) 6-1, 5-7, 6-2

#6 Cologne 1978
R32    Francisco Gonzalez (PAR) 6-3, 6-3
R16    Ferdi Taygan (USA) 6-1, 6-2
Q    Karl Meiler (GER) 6-2, 6-1
S    John McEnroe (USA) 5-7, 6-1, 6-1
W    Vijay Amritraj (IND) 6-2, 0-1 RET

#7 Denver 1979
R32    Brian Teacher (USA) 6-4, 6-4
R16    Marty Riessen (USA) 6-1, 6-4
Q    Francisco Gonzalez (PAR) 6-1, 6-4
S    Dick Stockton (USA) 7-5, 4-6, 6-3
W    Victor Amaya (USA) 6-4, 6-1

#8 Stuttgart Outdoor 1979
R32    Antonio Munoz (ESP) 6-3, 6-0
R16    Mark Cox (GBR) 7-6, 2-6, 6-4
Q    Pavel Slozil (CZE) 6-3, 6-3
S    Vijay Amritraj (IND) 6-2, 6-2
W    Guillermo Vilas (ARG) 6-2, 6-2, 3-6, 6-2

Offline

 

#29 18-05-2011 21:20:29

 Serenity

User

4804501
Skąd: Zawoja
Zarejestrowany: 23-05-2009
Posty: 3753

Re: Wojtek Fibak

http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRM_Rf9L_uaIyBiR7q57HJDD0WWvce4CMYlqRzq0QT8hs1A8jsO

#9 Dayton 1980
R32    John Lloyd (GBR) 6-2, 6-2
R16    Ferdi Taygan (USA) 6-2, 6-4
Q    Sashi Menon (IND) W/O
S    Geoff Masters (AUS) 6-1, 6-3
W    Bruce Manson (USA) 7-6, 6-3

#10 New Orleans 1980
R32    Bruce Kleege (USA) 6-3, 6-4
R16    Robert Trogolo (RSA) 6-3, 6-4
Q    Vincent Van Patten (USA) 6-3, 7-5
S    Terry Moor (USA) 6-2, 6-2
W    Eliot Teltscher (USA) 6-4, 7-5

#11 Sao Paulo 1980
R32    Marcos Hocevar (BRA) 6-4, 6-2
R16    Steve Krulevitz (USA) 6-0, 6-2
Q    Carlos Kirmayr (BRA) 6-3, 6-1
S    Bernard Mitton (RSA) 7-6, 6-2
W    Vincent Van Patten (USA) 6-0, 7-6

#12 Gstaad 1981
R32    Raymond Moore (RSA) 6-3, 6-2
R16    Ivan Dupasquier (SUI) 6-0, 6-4
Q    Fernando Dalla-Fontana (ARG) 6-0, 6-2
S    Heinz Gunthardt (SUI) 7-6, 6-2
W    Yannick Noah (FRA) 6-1, 7-6

#13 Amsterdam WCT 1982
R16    Guillermo Vilas (ARG) 6-3, 6-1
Q    Heinz Gunthardt (SUI) 6-3, 6-2
S    Tomas Smid (CZE) 6-0, 6-2
W    Kevin Curren (USA) 7-5, 3-6, 6-4, 6-3

#14 Paris Indoor 1982
R32    Peter Feigl (AUT) 6-2, 7-5
R16    Corrado Barazzutti (ITA) 6-1, 6-2
Q    Stan Smith (USA) 6-2, 7-6
S    Brian Gottfried (USA) 6-3, 6-7, 6-0
W    Bill Scanlon (USA) 6-2, 6-2, 6-2

#15 Chicago-2 WCT 1982
R16    Robert Lutz (USA) 4-6, 6-1, 7-5
Q    Harold Solomon (USA) 4-6, 6-4, 6-3
S    Guillermo Vilas (ARG) 6-4, 3-6, 6-4
W    Bill Scanlon (USA) 6-2, 2-6, 6-3, 6-4

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora