* mtenis.pun.pl - forum tenisowe, Tenis ATP

mtenis.pun.pl - forum fanów tenisa ATP

Ogłoszenie

Forum zostało przeniesione na adres: www.mtenis.com.pl

#141 26-11-2010 23:07:14

 Serenity

User

4804501
Skąd: Zawoja
Zarejestrowany: 23-05-2009
Posty: 3753

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

Toś my prezydenta dobrego wybrali

Offline

 

#142 16-12-2010 22:35:22

 jaccol55

Administrator

Zarejestrowany: 02-10-2008
Posty: 5307

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

Polscy tenisiści zadowoleni ze skrócenia kalendarza ATP Tour

http://www.sportowefakty.pl/photos/4b8fef8070ef7264961946.gif http://www.sportowefakty.pl/photos/4b8fef19245ae954059869.gif

Czołowi polscy tenisiści - debliści Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski oraz łączący starty w grze pojedynczej i podwójnej Łukasz Kubot są zadowoleni ze skrócenia sezonu ATP Tour od 2012 roku i wydłużenia przerwy wakacyjnej o dwa tygodnie, czyli do siedmiu.

- To słuszna decyzja, choć ma też drobne minusy. Sezon trwa zbyt długo, co widać w turnieju masters, gdzie wszyscy raczej już myślą o wakacjach, niż o grze na najwyższych obrotach. Szczególnie zmęczenie wychodzi u tych, którzy o miejsce w nim walczyli do samego końca - powiedział PAP Fyrstenberg, który z Matkowskim sezon zakończył dopiero 27 listopada.

Polski debel po raz czwarty wystąpił w kończącym sezon ATP World Tour Finals z udziałem ośmiu najlepszych tenisistów i ośmiu par świata. W londyńskiej O2 Arena z kompletem trzech zwycięstw wyszli z grupy, ale później odpadli w półfinale.

- Z drugiej strony skrócenie kalendarza to mniej czasu do tego, żeby zakwalifikować się do mastersa. Mnie i Marcinowi najlepiej zawsze się gra właśnie na jesieni, więc w sumie trochę na tym stracimy - uważa Fyrstenberg.

- To znaczy, że będziemy musieli się bardziej mobilizować w pierwszej połowie sezonu i wcześniej zapewnić sobie wysoką pozycję w rankingu. To pozwoli nam ze spokojem czekać na finałowy turniej, a nie gonić za punktami tydzień w tydzień do samego końca - dodał Matkowski.

Polacy grali w turnieju Masters Cup w Szanghaju w 2006 i 2008 roku oraz w ostatnich dwóch sezonach po jego przeprowadzce do Londynu i zmianie nazwy na ATP World Tour Finals. Za każdym razem kwalifikację zdobywali podczas ostatniej imprezy przed mastersem w paryskiej hali Bercy.

- Klucz do sukcesu jest prosty. Musimy trochę lepiej grać w Wielkim Szlemie i unikać głupich wpadek w turniejach ATP Masters 1000, a punkty przyjdą same. Wtedy będziemy mogli rzadziej grać w małych turniejach, albo traktować je bardziej treningowo, a nie jako możliwość odrabiania strat - uważa Matkowski.

Skrócenie kalendarza od 2012 roku możliwe będzie dzięki przesunięciu terminów czterech turniejów oraz rezygnacji z wolnego tygodnia między rywalizacją w hali Bercy, a mastersem. Dzięki temu tenisiści będą mogli udać się na wypoczynek już w połowie listopada.

- Lato to dla nas środek sezonu i to raczej "gorący". Od lipca do połowy września gramy w Ameryce, aż do US Open i wtedy nie ma czasu na odpoczynek. Miałem w tym roku w lipcu i sierpniu trochę przymusowy urlop, bo przez sześć tygodni nie mogłem grać przez kontuzję stopy. To nie było niestety przyjemne i nawet przez chwilę ni myślałem o wakacjach, tylko chciałem jak najszybciej wrócić na kort - powiedział PAP Łukasz Kubot, który zakończył sezon na 70. miejscu w singlu i dziesiąty w deblu, najwyżej ze wszystkich Polaków.

- Decydując się na uprawianie tenisa, wiedziałem co wybieram, czyli także krótkie wakacje w listopadzie. Najczęściej wtedy na tydzień, najwyżej dziesięć dni, gdzieś się wybieram i wyłączam telefon, żeby mieć całkowity spokój. Jak tylko uda mi się +zresetować+ od razu zaczynam przygotowania do nowego sezonu. Nawet na wakacjach nie leżę bykiem na plaży, tylko dbam o kondycję fizyczną, choć bez rakiety. Biegam, gram w piłkę czy siatkówkę. Dla mnie to jest relaks - dodał.

W tym roku Kubot z Austriakiem Oliverem Marachem po raz drugi z rzędu wystąpili w ATP World Tour Finals. Po dwóch słabych meczach stracili szanse na wyjście z niej, ale sezon zakończyli pokonując Kanadyjczyka Daniela Nestora i Serba Nenada Zimonjica. Była to ostatnia porażka pary numer dwa na świecie, która triumfowała potem w mastersie. W przyszłym roku Nestor będzie występował z Białorusinem Maksem Mirnym, a Zimonic z Francuzem Michaelem Llodrą.

- Wyraźnie mieliśmy zadyszkę po długim i bardzo ciężkim sezonie, w którym łączyłem debla z grą w singlu. Tym bardziej cieszę się ze skrócenia kalendarza, bo dłuższe wakacje dadzą mi więcej czasu na zregenerowanie się i zbudowanie kondycji na kolejny rok. Nie jestem już zbyt młodym zawodnikiem, a z wiekiem na odzyskanie sił i zbudowanie kondycji potrzeba więcej czasu - powiedział PAP 28-letni Kubot.

http://www.sportowefakty.pl/tenis/2010/ … -atp-tour/

Offline

 

#143 02-01-2011 21:39:53

 jaccol55

Administrator

Zarejestrowany: 02-10-2008
Posty: 5307

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

Są żony, które spędzają na kortach każdą chwilę - rozmowa z Mariuszem i Martą Fyrstenbergerami

Mariusz Fyrstenberg od kilku lat jest w czołowej dziesiątce deblistów świata. W 2010 roku po raz pierwszy i to niemal przez cały sezon tenisowy towarzyszyła mu żona Marta, jeżdżąc z nim na większość turniejów, w których gra z Marcinem Matkowskim.

PAP: Właściwie państwo Fyrstenbergowie mają za sobą pierwszy rok przykładnego małżeństwa. Większość czasu spędzonego wspólnie na turniejach to dobry czy zły pomysł?


Mariusz: Tak jest zdecydowanie lepiej, bo już nie ma czegoś takiego, że po trzech tygodniach się tęskni za domem i chce wracać, tylko można jechać na kolejny turniej i dalej grać. Poza tym Marta jest zawsze wsparciem, jakby trzecią osobą w naszym teamie. Na przykład nie musimy się z Marcinem kłócić między sobą, tylko zawsze możemy się kłócić z Martą i od razu jest lepsza atmosfera.

Czyli w 2011 roku będzie podobnie?


Marta: Tak, chyba się już przyzwyczaiłam do życia na walizkach i raczej mi to odpowiada. Jesteśmy ze sobą na co dzień, budzimy się rano, jemy razem kolację, spędzamy wieczory. Wcześniej czekałam aż mąż wpadnie na kilka dni, zanim ruszy dalej.

Czyli teraz dom jest miejscem, gdzie trzeba się przepakować przed kolejnym wyjazdem?


Marta: Zaraz po przyjeździe jest trochę rzeczy do zrobienia i uporządkowania, ale to już są moje obowiązki. Mariusz jest w pracy na turniejach, ja w domu. Jakoś to funkcjonuje dość sprawnie.

Mariusz: To o wiele lepsze rozwiązanie. Zresztą rozmawialiśmy o tym z innymi zawodnikami. Właściwie są zgodni, że jak się jest większość roku poza domem, a żona zostaje na miejscu, bo pracuje na stałe, to często są problemy, bo ludzie się odzwyczajają od siebie. A jeśli nawet nie, to samej kobiecie, na przykład z dziećmi, ciężko poukładać wszystkie życiowe sprawy. Myślę, że tak, jak teraz, jest zdrowiej dla nas.

Ale na dłuższą metę ciągłe latanie, lotniska, te same hotele i miejsca, robią się chyba męczące?


Mariusz: Może trochę tak, ale na przykład u mnie wciąż jest jeszcze silniejszy zachwyt tenisem niż znużenie. Do życia w hotelach się przyzwyczaiłem, ale nienawidzę lotnisk, zresztą Marcin podobnie. Gdybym miał inne źródło dochodów, to pewnie zdecydowałbym się na coś innego.

Czy po roku ciągłego oglądania meczów męża nie pojawił się przesyt tenisem?


Marta: Są żony, które spędzają na kortach każdą chwilę, czy to trening, czy mecze mężów, albo ich kolejnych przeciwników. Ja zdecydowanie do nich nie należę, a oglądam tylko mecze. Ważne jest dla mnie miejsce, w którym jestem, nawet jeśli dobrze znam to miasto. Lubię sztukę, a zawsze są jakieś wystawy, z czego chętnie korzystam. Przyzwyczaiłam się, że większość dnia spędzam sama. Lubię też czasem wybrać się na zakupy, jak każda kobieta, więc do sklepów też zaglądam. Jestem dość wybredną osobą, więc na ogół więcej jest wybierania niż kupowania. Mam za sobą dopiero pierwszy rok takiego podróżowania, więc na razie wciąż chłonę to wszystko. Nie mogę jednak wykluczyć, że za dwa czy trzy lata trochę się zmieni mój stosunek do tego.

A jakie miasto czy miejsce najbardziej zapadło w pamięć w ostatnim roku?

Marta: Od lat, nawet wtedy gdy pracowałam w banku, miejscem, do którego chętnie wracałam, był Nowy Jork. W tym akurat się z Mariuszem absolutnie nie zgadzamy, bo on nie lubi tego zgiełku, tłumu ludzi, smrodu. A mnie, nawet pomimo tego wszystkiego, w Nowym Jorku podoba się właściwie wszystko. Bardzo lubię też Miami i Indian Wells, to są dwa moje ulubione turnieje, no i przede wszystkim Australia z fantastycznymi ludźmi. Są bardzo otwarci, nie ma u nich sztuczności Amerykanów. Poza tym Sydney to chyba najładniejsze miasto, jakie znam. Jest czyste i przepięknie położone, co w połączeniu z wielką wodą robi niesamowite wrażenie.

http://www.sportowefakty.pl/tenis/2011/ … owa-z-mar/

Offline

 

#144 16-01-2011 12:24:38

 Joao

Buntownik z wyboru

Zarejestrowany: 31-03-2010
Posty: 1600
Ulubiony zawodnik: Roger Federer

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

Matka i Frytka: Ogień i woda

Z Mariuszem Fyrstenbergiem i Marcinem Matkowskim rozmawiają Aleksandra Depowska i Maria Kuźniar

Nie macie ochoty czasem się pozabijać?
M. Fyrstenberg: Czasem tak, ale nauczyliśmy się już schodzić sobie z drogi w odpowiednich momentach. Po prostu wiemy, kiedy dać sobie na wstrzymanie, kiedy się nie odzywać, choć to nie jest łatwe, bo spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Kiedy mamy siebie dość, jemy osobno kolację, inaczej spędzamy czas wolny.

Podobno jesteście jak ogień i woda?
M. Matkowski: Rzeczywiście, mamy zupełnie różne charaktery. Mariusz jest dużo bardziej opanowany na korcie i poza nim. Mówią, że to przez żonę, ale to nieprawda. Znałem go zanim jeszcze wziął ślub i zawsze taki był.
Początki łatwe nie były...
F: Faktycznie. Kiedy poznaliśmy się jako juniorzy, nie przepadaliśmy za sobą. Irytowaliśmy się wzajemnie, zdarzały się kłótnie. Teraz, po tylu latach wspólnego grania, zupełnie inne charaktery już nie przeszkadzają, a na korcie wręcz pomagają.

Jesteście już trochę jak małżeństwo?
M: Może trochę, chociaż aż tak blisko nie jesteśmy (śmiech).
Nie mieliście ochoty na mały „skok w bok”, na przykład granie w parze z Łukaszem Kubotem?
M: Ja nie. Jest dobrze tak jak jest, więc nie trzeba nic zmieniać. Był taki moment, że Łukasz i Oliver byli wyżej w rankingu, lepiej grali, ale nigdy nie mieliśmy momentu zawahania, nie było pomysłu, żeby może spróbować z kimś innym. Czasem on i Marach grają lepiej, czasem my, ale prezentujemy raczej zbliżony poziom.

Z kim, poza Kubotem, najlepiej się dogadujecie?
F: Z Danielem Nestorem i Nenadem Zimonjiciem. Od początku złapaliśmy z nimi dobry kontakt. Z Bryanami też, ale Amerykanie raczej trzymają się ze sobą, mają własną grupkę, poza którą rzadko wychodzą. Jakoś do Nestora i Zimonjicia jest nam bliżej.

Podobno nie darzycie zbyt wielką sympatią Leandra Paesa?
F: Chyba zrobiłyście niezły research! Rzeczywiście, z Paesem nie za bardzo się lubimy. Ma okropnie rozbudowane ego, taki typ gwiazdora – zresztą słusznie, bo wygrał już chyba wszystko.
Ale po finale w Pekinie bardzo was komplementował i dziękował, że promujecie tenis.
F: Pewnie dlatego, że wygrał (śmiech). Poza tym co innego mówi się mediom, a co innego dzieje się za kulisami. Paes zawsze wie, co powiedzieć w otoczeniu mikrofonów, zawsze wtedy komplementuje rywali, ale ważne jest też to, jak zachowuje się w osobistych kontaktach. Bo kiedy gasną flesze, znika też uśmiech i rozmowa wygląda już zupełnie inaczej.

A jak wyglądają wasze kontakty z singlistami? Przyjaźnicie się z kimś?
M: Dobrze dogadujemy się zwłaszcza z Philippem Kohlschreiberem. Ma świetne poczucie humoru. Poza tym trzymamy się z Polakami.
Jak sukcesy Agnieszki Radwańskiej i Łukasza Kubota wpłynęły na waszą karierę? Jesteście bardziej rozpoznawalni także dzięki singlistom?
M: Zdecydowanie tak. Na pewno szczególnie sukces Agnieszki spowodował większe zainteresowanie tenisem w kraju, a co za tym idzie, także deblem. To ona dostała się do czołowej „10” świata, co jest wielkim sukcesem. Jesteśmy jej za to ogromnie wdzięczni, zawsze będę to powtarzał.

Wy promujecie tenis na swój sposób...
M: Bo warto grać nie tylko na poziomie wyczynowym, ale także w ramach rekreacji. Tenis nie musi być sposobem na życie, wystarczy, że dla wielu ludzi będzie to po prostu dobra zabawa. Dzięki temu, że jesteśmy rozpoznawalni, mamy możliwość, żeby zarazić innych swoją pasją. Dlaczego więc tego nie robić?

Za 10 lat wciąż widzicie się jako grających profesjonalnie?
M: Na pewno nie. Pogramy jeszcze trzy, cztery lata, a potem decyzję o tym, czy zostać jeszcze w ATP Tour, będziemy podejmować z roku na rok. Po trzydziestce wiele będzie zależało od tego, czy nadal będziemy w stanie rywalizować z najlepszymi.
Jak na standardy deblowe wciąż jesteście młodzieniaszkami!
M: Dlatego zostawiamy sobie jeszcze te trzy, cztery lata. Reszta okaże się na bieżąco. Wiadomo, że każdy organizm reaguje na wysiłek inaczej. Może być tak, że będziemy wciąż wydolni, a sukcesy będą przychodzić. Zobaczymy.

Do tego czasu debel ma szansę stać się polską specjalnością?
F: Ma i byłoby dobrze, gdyby tak się stało. Już rok temu w Masters Cup w Londynie była nas trójka i śmialiśmy się, że jesteśmy najsilniej reprezentowanym państwem w deblu. Wspólnie z Łukaszem było nas więcej niż Amerykanów! Poza tym jest Tomek Bednarek i Mateusz Kowalczyk, którzy też pną się coraz wyżej. W kraju nie ma jakiegoś wielkiego przemysłu tenisowego, ale jest szansa, że nasze sukcesy rozpoczną efekt domino.

Czy presja nie była większa, zanim pojawili się Radwańska i Kubot?
F: Zupełnie nie. Nie mieliśmy myśli, że musimy wygrać, że jeśli nie dojdziemy do jakiejś określonej rundy, to będzie dramat. Graliśmy swoje, a oczekiwania kibiców raczej nas nie deprymowały.

Co jest dla was ważniejsze – medal olimpijski czy triumf w turnieju wielkoszlemowym?
F: Medal, jak dla każdego sportowca, jest bardzo ważny. Na igrzyskach w Londynie na pewno będziemy celować w podium. To dla nas tak samo ważne jak wygrana w Wielkim Szlemie.

Macie ulubiony turniej?
M: Lubimy Australian Open. Nie tylko dlatego, że to właśnie tam osiągnęliśmy najlepszy rezultat, ale to po prostu fajne zawody. Dobrze się tam czujemy, podobnie jak podczas US Open. Nie przeszkadzają mi zgiełk ani okrzyki z trybun. Lubię Manhattan i jego klimat.

Nawierzchnia też wpływa na waszą sympatię?
F: Na pewno w jakimś stopniu. Dobrze czujemy się na twardych kortach, na nich też odnosimy największe sukcesy. Nienajlepiej idzie nam na trawie, nasze wyniki na Wimbledonie mogłyby być lepsze. Wygraliśmy co prawda turniej w Eastbourne, ale tam trawa jest zupełnie inna niż w Londynie, znacznie wolniejsza. Na początku kariery najlepsze wyniki osiągaliśmy na ziemi, ale to wiązało się z tym, że na takiej nawierzchni przeważnie trenowaliśmy. Wraz z upływem czasu nauczyliśmy się grać na innych kortach, teraz ziemię lubimy, ale bez przesady.
Od kilku lat świetnie radzicie sobie pod koniec sezonu i właśnie wtedy zapewniacie sobie awans do turnieju mistrzów. Z czego to wynika?
F: Za każdym razem obiecujemy sobie, że o awans będziemy walczyć przez cały rok, żeby pod koniec być pewnym awansu i się nie spinać, ale wychodzi różnie. Sam nie wiem, z czego to wynika. Może z nawierzchni twardej, na której pod koniec sezonu gra się najczęściej. A może zachowujemy więcej sił od pozostałych par – trudno powiedzieć. Ale ważne, że nawet jeśli walka o turniej mistrzów trwa do ostatniego turnieju, presja nas nie spala.

Oglądacie czasem kobiecy tenis?
F: W życiu! To jest po prostu katastrofa.

Pod jakim względem?
F: Pod każdym, choć przede wszystkim tenisowym.
Nie chodzicie nawet na mecze Marii Szarapowej czy Any Ivanović?
F: Nawet (śmiech).
M: Jedyne, co z zaciekawieniem śledzimy, to mecze polskich zawodniczek: Agnieszki, Uli, deblistek, Andżeliki Kerber, Sabiny Lisickiej czy Karoliny Woźniackiej. W Pekinie byłem na jej wygranym meczu, dzięki któremu objęła pozycję liderki rankingu WTA. Byłem też na finale; to, co w nim pokazała, naprawdę robiło wrażenie. Warto było zobaczyć.

Skoro nie kobiecy tenis, to co robicie na turniejach w przerwach między treningami a meczami?
F: Często oglądamy inne mecze, inne dyscypliny. Ostatnio sporo piłkarskiej Ligi Mistrzów, a jak były mistrzostwa świata, akurat w czasie Wimbledonu, to zbieraliśmy się w „players’ lounge” na wspólne oglądanie z innymi tenisistami. Zawsze, przynajmniej w miarę możliwości, staramy się śledzić mecze reprezentacji Polski.
M: Teraz, przy okazji pobytu w Warszawie, kupiliśmy Play Station 3 i już wiemy, czym będziemy się zajmowali podczas następnych turniejów.

Podobno najpopularniejszą nowinką wśród tenisistów jest ostatnio iPad?
F: Marcin już ma. Mnie też zdarza się z niego skorzystać, bardzo fajna zabawa.
M: Brakuje mi polskich gazet, chociaż staram się to nadrabiać przez Internet. Chcę być na bieżąco z polityką, ekonomią, rozrywką...
F: ... erotyką (śmiech). Marcin właśnie szuka żony.
M: Chciałbym już założyć rodzinę, ale najpierw muszę znaleźć żonę.

A co robicie poza turniejami, kiedy macie czas wolny?
M: Głównie wybieramy spotkania ze znajomymi, tak jak choćby teraz, przy okazji krótkiej wizyty w Warszawie. W ciągu roku rzadko mamy na to czas.

Zdarza się, że ktoś z bliskich z wami podróżuje?
F: Moja żona bardzo często bywa na turniejach. Ostatnio była z nami w Azji, wybiera się też do Londynu, bo to w porównaniu z innymi miejscami dwa kroki, zaledwie dwie godziny samolotem.
M: U mnie największy staż ma siostra. W tym roku zaliczyła swoją ostatnią lewę Wielkiego Szlema, Nowy Jork, i jest druga osobą w rodzinie, której się to udało.

http://www.tenisklub.pl/?req=texts&textId=11451


Człowiek, jak każda małpa, jest zwierzęciem społecznym, a społeczeństwo rządzi się kumoterstwem, nepotyzmem, lewizną i plotkarstwem, uznając je za podstawowe normy postępowania etycznego. (Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon)

Offline

 

#145 19-01-2011 18:24:10

 Jisner

User

Skąd: Podkarpacie
Zarejestrowany: 23-02-2010
Posty: 207

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

http://dziendobrytvn.plejada.pl/28,4242 … detal.html

Materiał z naszymi deblistami w Dzień dobry TVN.

Offline

 

#146 19-05-2011 12:19:32

 Raddcik

Come on Andy !

Zarejestrowany: 07-09-2008
Posty: 5229
Ulubiony zawodnik: Andy Roddick

Re: Debel Fyrstenberg/Matkowski

Jesteśmy jak bracia - rozmowa z Mariuszem Fyrstenbergiem, deblowym partnerem Marcina Matkowskiego

Na kilka dni przed wielkoszlemowym French Open, Mariusz Fyrstenberg jest spokojny o wynik. - Trochę brakuje nam ogrania, ale na formę nie narzekamy. Liczymy na dobry rezultat, a to oznacza przynajmniej półfinał - powiedział portalowi SportoweFakty.pl warszawski tenisista, który nie tylko ostro trenuje, ale zajmuje się również promocją tenisa. "Frytka" znalazł też chwilę czasu na wywiad, w którym ocenił dotychczasowe występy i opowiedział jak wyglądają jego singlowe pojedynki z Marcinem Matkowskim. - Jesteśmy Z Marcinem jak bracia, ale, żaden nie chce być tym gorszym - stwierdził.
Wojciech Potocki: Za tydzień rusza French Open, siostry Radwańskie już są w Paryżu, a wy zamiast tam trenować będziecie się bawić w tenisa na Warszawiance. Siemens AGD Tennis Cup 2011 to wydarzenie raczej z pogranicza zabawy i sportu. Lubicie tego typu eventy?

Mariusz Fyrstenberg: Z Warszawy mamy do Paryża dwie godziny lotu, więc spokojnie. Zdążymy (śmiech). A co do treningu, to zaraz idziemy właśnie na korty Warszawianki i będziemy ostro pracować.

Na piątkowej imprezie zagracie z Fabryce Santoro, czy z nim również zaplanowaliście wcześniej trening, na poważnie.

- Nie, skądże, on już nie ma w swoim kalendarzu czegoś takiego jak poważny trening. Przyleci w piątek popołudniu i obiecał, że na korcie da z siebie wszystko, a to przecież jeden z najefektowniej grających tenisistów. Co prawda zakończył karierę w 2009 roku, ale nic nie stracił ze swojej sportowej klasy. Zapraszamy więc na Warszawiankę, bo impreza będzie wspaniała. Przygotowujemy ją od kilku miesięcy i na pewno termin nie przeszkodzi nam w odpowiednim przygotowaniu się do Roland Garros.

Pierwszą część sezonu mieliście niespecjalnie udaną. Paryż wszystko zmieni? Podobno szykujecie się na zwycięstwo?

- Jeśli nie teraz to kiedy (śmiech) ? A poważnie mówiąc, mamy nadzieję, że tym razem zajdziemy wysoko. Półfinał były dla nas dobrym wynikiem, ale tak naprawdę to liczą się tylko zwycięzcy, więc my też chcemy w końcu wygrać turniej wielkoszlemowy. Jeśli nie w Paryżu to w US Open. W Wimbledonie, ze względu na nawierzchnię, nasze szanse będą mniejsze. Ale kto wie?

W tym roku już kilka razy słyszałem, że turniej Masters to nie jest dla was główny cel, że bardziej ucieszy was wygranie któregoś z turniejów zaliczanych do Wielkiego Szlema. Nie wierzę, przecież tych prestiżowych zawodów też jeszcze nie wygraliście.

- To prawda, ale do Masters możemy się dostać dobrze grając przez pozostałą część sezonu, a najwięcej punktów dają wielkoszlemowe zwycięstwa. Na pewno nie zrezygnujemy z wejścia do najlepszej ósemki sezonu. Jeśli jednak ktoś mnie męczy pytaniami, co jest najważniejsze, to wtedy odpowiadam, że zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Na szczęście jedno nie wyklucza drugiego.

Pan mówi o zwycięstwie, ale ostatni egzamin na mączce, czyli turniej w Rzymie oblaliście. Odpadliście już w pierwszej rundzie. Jak to się ma w stosunku do tych zapowiedzi?

- No właśnie, ze względu na choroby, najpierw Marcina, a potem moją, wciąż brakuje nam ogrania. Musimy rozgrywać więcej pojedynków o wysoką stawkę, bo jeśli chodzi o naszą sportowa formę, to jest naprawdę wysoka. W Paryżu wiele będzie zależeć od losowania. Będziemy rozstawieni i mam nadzieję, że pierwsze rundy dadzą nam nie tylko zwycięstwa, ale też wiarę w siebie i to tak potrzebne ogranie na korcie.

Wcześniej osiągnięte wyniki nie satysfakcjonują ani was, ani kibiców, jest jednak coś, czego pewnie nigdy nie zapomnicie. W USA graliście z wielkim Rafaelem Nadalem.

- To prawda, graliśmy z nim i Markiem Lopezem w pierwszej rundzie Indian Wells. A Nadal, chociaż rzadko gra w debla, był naprawdę trudnym przeciwnikiem. To był ciężki mecz, przegrany w dwóch tie-breakach.

Coraz więcej tenisistów z pierwszej dwudziestki rankingu singlowego zgłasza się również do debla. Czy gra się z nimi tak samo jak z "zawodowymi" deblistami?

- Właśnie o to chodzi, że nie. To przecież najlepsi tenisiści świata w singlu, więc trzeba naprawdę wiele umieć, by pokonać ich w deblu. Są co prawda niezbyt zgrani z partnerami, ale czują kort i doskonale prezentują się od strony technicznej.

W Paryżu już w pierwszej rundzie możecie trafić na taką "singlową gwiazdę", bo ci zawodnicy nie mają wysokich miejsc w rankingu deblistów.

- Jeśli miałbym wybierać, to wolelibyśmy grać z prawdziwymi deblistami, ale rzeczywiście możemy trafić na wielkiego singlistę i wtedy trzeba będzie ostro walczyć. W Indian Wells do debla zgłosiło się aż 9 singlistów z pierwszej dziesiątki ATP. Trudno mi powiedzieć ilu zgłosiło się teraz.

Zanim jednak zagracie w Paryżu, na Warszawiance zobaczymy was obu właśnie w roli... singlistów. Będzie bój na serio?

- Zawsze tak gramy na treningach. Nie ma mowy o żartach, bo wtedy taka treningowa gra nic nie wnosi. Żartując na korcie nie stajesz się lepszym zawodnikiem. Owszem, jesteśmy można powiedzieć, jak bracia, ale żaden z nas, kiedy wychodzi naprzeciwko drugiego, nie chce być tym gorszym bratem, który przegrywa (śmiech).

Zakładacie się wtedy o coś?

- Zdarza się. Przeważnie ten, który przegrywa sprząta kort.

W najbliższy piątek będziecie mieli okazję do jeszcze jednego pojedynku. Tym razem będzie to "pojedynek na szosie". Będziecie się ścigać samochodami Lexusa wokół kortów Warszawianki.

- Już od kilku tygodni o tym rozmawiamy i każdy z nas chce wygrać. Ja chciałem nawet kupić sobie książkę "Jak zostać rajdowcem w weekend", ale nie ma nic takiego w księgarniach (śmiech). Poważnie mówiąc, obaj lubimy jeździć samochodami i trudno wytypować zwycięzcę. Marcin mówi, że on będzie lepszy, ale to nieprawda. Wygram z nim spokojnie (śmiech).

http://www.sportowefakty.pl/tenis/2011/ … iem-deblo/


'03.07.2011 - Tennis Died' [*]

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora